Za dużo myślę. Zuzanna Marczyńska
  • strona główna
  • o mnie
  • moim zdaniem
    • moim zdaniem

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Nie wierzę w siostrzeństwo.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy mówienie „nie lubię dzieci” jest ok?

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Jestem uprzywilejowana.

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy „bezalkoholowy szampan” dla dzieci jest szkodliwy?

      13 stycznia, 2022

  • wnętrza
    • wnętrza

      Metamorfoza naszego salonu

      13 stycznia, 2022

      wnętrza

      „Zapominanie” – o moim cyklu grafik

      24 lutego, 2021

      wnętrza

      Jak zrobić galerię ścienną?

      22 listopada, 2020

      wnętrza

      Metamorfoza sypialni

      7 października, 2020

      wnętrza

      O mojej różowej łazience

      7 października, 2020

  • macierzyństwo
    • macierzyństwo

      Dlaczego publikuję zdjęcia moich dzieci w sieci?

      15 kwietnia, 2021

      macierzyństwo

      10 faktów, które zaskoczyły mnie w ciąży i…

      28 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Karmienie piersią nie chroni przed… ocenami

      11 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Dlaczego przewijałam dziecko w restauracji?

      11 grudnia, 2020

      macierzyństwo

      Kilka słów o klapsach

      5 października, 2020

  • zdrowie psychiczne
    • zdrowie psychiczne

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      zdrowie psychiczne

      Toksyczna pozytywność

      5 października, 2021

      zdrowie psychiczne

      Psychoterapia nie działa?

      15 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Skuteczność zamiast kłótni.

      13 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Regulacja emocji i przetrwanie kryzysu.

      28 marca, 2021

  • historie
    • moje historie

      Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

      27 maja, 2022

      moje historie

      Blizny.

      31 stycznia, 2022

      moje historie

      Galaretka z pigwy

      21 stycznia, 2022

      moje historie

      Przypadki

      14 stycznia, 2022

      moje historie

      Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

      14 stycznia, 2022

  • #findmomchallenge
    • #findmomchallenge

      #findmomchallenge nr 23

      31 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 22

      13 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 21

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 20

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 19

      6 stycznia, 2021

  • strona główna
  • o mnie
  • moim zdaniem
    • moim zdaniem

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Nie wierzę w siostrzeństwo.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy mówienie „nie lubię dzieci” jest ok?

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Jestem uprzywilejowana.

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy „bezalkoholowy szampan” dla dzieci jest szkodliwy?

      13 stycznia, 2022

  • wnętrza
    • wnętrza

      Metamorfoza naszego salonu

      13 stycznia, 2022

      wnętrza

      „Zapominanie” – o moim cyklu grafik

      24 lutego, 2021

      wnętrza

      Jak zrobić galerię ścienną?

      22 listopada, 2020

      wnętrza

      Metamorfoza sypialni

      7 października, 2020

      wnętrza

      O mojej różowej łazience

      7 października, 2020

  • macierzyństwo
    • macierzyństwo

      Dlaczego publikuję zdjęcia moich dzieci w sieci?

      15 kwietnia, 2021

      macierzyństwo

      10 faktów, które zaskoczyły mnie w ciąży i…

      28 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Karmienie piersią nie chroni przed… ocenami

      11 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Dlaczego przewijałam dziecko w restauracji?

      11 grudnia, 2020

      macierzyństwo

      Kilka słów o klapsach

      5 października, 2020

  • zdrowie psychiczne
    • zdrowie psychiczne

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      zdrowie psychiczne

      Toksyczna pozytywność

      5 października, 2021

      zdrowie psychiczne

      Psychoterapia nie działa?

      15 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Skuteczność zamiast kłótni.

      13 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Regulacja emocji i przetrwanie kryzysu.

      28 marca, 2021

  • historie
    • moje historie

      Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

      27 maja, 2022

      moje historie

      Blizny.

      31 stycznia, 2022

      moje historie

      Galaretka z pigwy

      21 stycznia, 2022

      moje historie

      Przypadki

      14 stycznia, 2022

      moje historie

      Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

      14 stycznia, 2022

  • #findmomchallenge
    • #findmomchallenge

      #findmomchallenge nr 23

      31 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 22

      13 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 21

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 20

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 19

      6 stycznia, 2021

Za dużo myślę. Zuzanna Marczyńska
macierzyństwomoje historie

Historia porodowa II. Narodziny Iwka

by Zuzanna 22 września, 2020
written by Zuzanna 22 września, 2020

… czyli kilka tysięcy słów o cesarskim cięciu.

14 lutego 2014 roku, niecały miesiąc po moim pierwszym porodzie – opisałam go TUTAJ bardzo dokładnie. Wpis ten wzbudził wówczas skrajne emocje – od pełnych empatii po pełne oburzenia. Zebranie się do relacji z porodu numer dwa zajęło mi dwa razy dłużej. Przyczyn jest pewnie kilka, a może i kilkanaście. Słowem wstępu muszę wyszczególnić kilka kluczowych kwestii.

Mój drugi poród różnił się od pierwszego diametrialnie. W innym szpitalu, w innym mieście, w innej porze roku. Przede wszystkim jednak innym sposobem. Tym razem był to bowiem poród drogą cesarskiego cięcia, w dodatku planowego. Pewnie wielu z Was nasuwa się pytanie – dlaczego? Nie wchodząc przesadnie w szczegóły – wskazaniem medycznym były moje powikłania po poprzednim porodzie zabiegowym. Teoretycznie mogłabym się uprzeć, że koniecznie chcę rodzić naturalnie, ale nie uparłam się. Nie chciałam. Bałam się bardzo, za bardzo – po tym co przeżyłam podczas ostatniego porodu. W pewnym sensie wizja cesarskiego cięcia była wybawieniem dla mojej psychiki w trakcie ciąży. Oczywiście, że zdawałam sobie sprawę, że to operacja, która nie pozostaje obojętna dla ciała, wiąże się z potencjalnymi poważnymi powikłaniami i nie jest wcale – jak się powszechnie uważa – rutynowym zabiegiem. Mimo wszystko strach przed kolejnymi, jeszcze gorszymi powikłaniami oraz przede wszystkim lękiem przed powtórzeniem się historii z zamartwicą – paraliżował mnie. Jak tylko zaszłam w ciążę – wróciły koszmary. Poród to dla mnie – niestety – najgorsza część macierzyństwa. Żałuję bardzo, że nie było mi dane doświadczyć pięknego porodu naturalnego. Z perspektywy czasu i własnych obserwacji  – uważam, że jest to bez wątpienia najlepszy i najbardziej pożądany sposób rozwiązania ciąży. I mówię to mimo moich prywatnych doświadczeń. Mimo tego, że większe powikłania i większą traumę zafundował mi poród naturalny – chcę zachować obiektywizm. Cesarka to nie jest takie „hop siup”. To także – inny, ale jednak – spory ból i przede wszystkim ingerencja w ciało. Ale wracając do meritum – chcę opowiedzieć jak było tym razem, choć jest mi znacznie trudniej zebrać myśli. Akcenty w tej historii kładą się w zupełnie innych miejscach, narracja nie jest płynna, emocje trochę wykipiałe, bo o dwa miesiące przeterminowane. Spróbuję jednak.

Czwartek, 11.08.2016. Godzina 9.00 rano. Na oddział ginekologii i patologii ciąży mają mnie przyjąć  dzień przed planowaną operacją – takie są najnowsze procedury. Boże, jak ja nienawidzę szpitali. Kolejka w izbie przyjęć na kilometr. Jak się okazuje – porodówka przepełniona. Najchętniej odesłaliby kogo się da, ale się nie da. Bo ja jestem wpisana od tygodnia w kajecik na planowe cięcie. W rejestracji panuje dezinformacja. Wysyłają mnie z papierami na drugie piętro, z drugiego piętra z powrotem do izby przyjęć i po raz kolejny (już z kompletnymi papierami) na drugie piętro. Czekam pół godziny aż znajdą dla mnie pokój (bo przecież brakuje miejsc). W międzyczasie obserwuję jak wywożą z sali panią z długim, ciemnym warkoczem. Jedzie wprost na salę operacyjną, gdzie mają wykonać jej cesarkę. Trochę zazdroszczę, że zaraz będzie miała to z głowy, trochę próbuję sobie wyobrazić co teraz czuje, o czym myśli. Widzę jaka jest nieporadna, taka ubezwłasnowolniona w tej lichej, kobaltowej szatce wiązanej na plecach, z tymi gołymi, bezwładnie ułożonymi na łóżku stopami. Jest coś znamiennego w tym, że zdrowego, chodzącego o własnych siłach człowieka wiezie się na salę operacyjną tak, jakby nie mógł pójść tam o własnych siłach. To jest ta kluczowa różnica między elektywnym cesarskim cięciem a porodem naturalnym. Ta pierwotna i założona z góry (z różnych względów) niemożność ciężarnej i to zdanie na łaskę i niełaskę medycyny. Nie urodzisz tego dziecka sama, nawet nie podejmiesz próby – urodzą je lekarze, a Ty możesz jedynie bezczynnie leżeć i patrzeć jak je wyjmują. Jedziesz na tym łóżku naga, bezradna, na tacy podana, poddana biegowi wydarzeń. Z perspektywy osoby takiej jak ja, która w dosadny sposób odczuła wszelkie minusy porodu naturalnego (za to plusów niewiele) – to jest najbardziej uderzająca różnica między porodem siłami natury, a planową cesarką. I piszę to, mimo, że jak wiadomo – mój pierwszy poród skończył się poważną ingerencją medyczną i de facto samodzielnie dziecka nie urodziłam. Skończyłam równie bezbronna i  bez mocy sprawczej a na dodatek bez znieczulenia. Ale… wracając do tego pamiętnego czwartku. 
W końcu przydzielili mnie do sali trzyosobowej. Niestety bez łazienki, za to z umywalką. Okna wychodziły na stronę wschodnią, na podwórze porośnięte wysokimi drzewami. W efekcie przez większość dnia było tam dość ponuro. Jedna z moich współlokatorek powoli popadała w depresję, leżąc tam już kolejny dzień z dala od domu, bez żadnej wiedzy kiedy w końcu zacznie rodzić (leżała z powodu konfliktu serologicznego). Nie mogła wówczas wiedzieć, że urodzi za dwa dni. Druga z kolei podejmowała kolejne już, w dalszym ciągu bezskuteczne próby wywołania porodu. Nie mogła wówczas wiedzieć, że na następny dzień zrobią jej ostatecznie cesarkę. Mimo wszystko dość pozytywnie myślę o tych krótkich znajomościach zawieranych w szpitalnych salach. To taki rodzaj wspólnoty jak z koleżankami, z którymi dzielisz pokój w czasie letnich kolonii. One sprzedają Ci info o której godzinie najlepiej wybrać się pod prysznic i który kibel jest najlepszy. Ty odwdzięczasz się pożyczając papier toaletowy.
Tego dnia zjadłam już tylko zupę. I w tajemnicy – kilka herbatników ofiarowanych mi przez szpitalne towarzyszki. Kilkakrotnie zrobili mi KTG, założyli wenflon, pobrali krew, zrobili USG, badanie ginekologiczne, a po konsultacji anestezjologicznej – kazali podpisać zgodę na cesarskie cięcie. Po przeczytaniu listy możliwych powikłań (które oczywiście były mi znane) poziom mojej nerwicy gwałtownie wzrósł. Na szczęście dobrodusznie nadmienili pod koniec, że przewidywane rokowanie w moim przypadku jest: „DOBRE”. W nocy kolejny już raz budziły mnie skurcze przepowiadające na zmianę z krzykami rodzących zza okna, które odbijały się echem od szpitalnych ścian. W międzyczasie ciepła, sierpniowa noc zamieniła się w przyjemny, słoneczny poranek.

Dnia 12 sierpnia 2016 roku o godzinie 7.00 rano na sali zjawia się ksiądz. „Spowiedźeucharystia?”Nie, dziękuję. Przecież nie mogę nic jeść przed operacją to i komunii chyba nie powinnam przyjmować.Jestem druga w kolejce do cesarki. Operacja ma się odbyć w okolicach godziny 10 rano. W międzyczasie lewatywa i szukanie w popłochu wolnego wucetu (na szczęście znalazłam takowy – niestety pozbawiony zamka w drzwiach), obchód („A co to za niewiasta o zmartwionym licu?”, „Boję się. Czekam na cesarkę.”, „Z tego co wiem dr Z. zrobił w życiu kilka cesarek , więc może i tym razem się uda.” – takie tam żarciki ordynatora) i wpada wreszcie spóźniony M. Wpada też dr Z z wieścią, że lada moment biorą mnie na salę. Dostaję ową lichą, operacyjną, flizelinową kreację do przebrania. Dostaję też do wypicia ohydny cytrynian sodu. Tak przygotowana zasiadam na moim szpitalnym łóżku, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. W tym momencie okazuje się, że przyjdzie mi jeszcze poczekać, bo oto inna pacjentka ma już skurcze i to ona wejdzie na moje miejsce. Niestety (czego jeszcze nie wiem) skubana ukradnie mi też ostatnie wolne miejsce na oddziale położniczym… Kolejne minuty wydają się wiecznością. Moja głowa z każdą sekundą staje się cięższa od natarczywych myśli.
W końcu po mnie przychodzą. I z jednej strony czuję ulgę, że nie muszę dłużej trwać w tym parszywym stanie zawieszenia, a z drugiej – mam ochotę uciec. Ale nie uciekam, grzecznie kładę się na łóżku, którym zawiozą mnie wprost na salę operacyjną. Leżę na wznak, ostatnie chwile z macicą wypełnioną życiem, nietkniętą skalpelem. Nadchodzi czas kolejnej inicjacji. Nade mną przemykają szpitalne lampy na kasetonowym suficie. To taki widok, który znacie z seriali typu „Chirurdzy” czy „Dr House”.

Jak w kalejdoskopie jedna lampa za drugą, sufit, skrzydłowe drzwi, skręcamy, lampy, drugie drzwi, skręcamy, wjeżdżam na blok operacyjny i z każdą chwilą robię się coraz bardziej zależna, coraz mniej za siebie odpowiedzialna, coraz bardziej w sobie skulona. Zielone kafelki, lekarskie fartuchy, maski, lampy o świetle tak mocnym jakby przenikało ciało na wylot. Pani anestezjolog jest bardzo miła, przeprowadza ze mną wywiad. Serce łomocze mi w piersi tak, że z trudem łapię powietrze. „Dlaczego ma pani takie wysokie ciśnienie?” pytają mnie, która zazwyczaj szczyci się wynikami rzędu 90/60. „Chyba jestem zestresowana… Chyba bardzo.” Kiedy siedzę taka zgarbiona, z moim zniekształconym skoliozą kręgosłupem wygiętym w łuk by ułatwić lekarce wbicie igły – mam ochotę zrezygnować. Mam ochotę się z tego wypisać. Mam chęć powiedzieć „Sorry, ja wysiadam. To jednak nie dla mnie,  to nie na moje nerwy.”Ale to tak niestety nie działa, nie ma już odwrotu. Zaczynam żałować, że nie będę pod narkozą, mimo, że panicznie boję się narkozy. Zastrzyk w kręgosłup jest prawie bezbolesny. Po chwili jestem już w apogeum mojej bezbronności, w tej cieniutkiej koszulinie, bezwładna od pasa w dół, rozkrzyżowana na fotelu – do jednej ręki podpięty ciśnieniomierz, ciągle na nowo robiący pomiary, do drugiej – kroplówka. Na twarz dostaję maskę z tlenem, a kiedy pani anestezjolog informuje mnie, że może mi się zrobić słabo i niedobrze – czuję, że robi mi się słabo i niedobrze. Czuję, że wpadam w panikę, czuję się klaustrofobiczne. „Niedobrze mi. Słabo mi.” jęczę cicho. Lekarka pokazuje mi gdzie mogę wymiotować w razie czego. Ale ja nie chcę. „Ta maska śmierdzi” – mówię. Naprawdę ohydnie śmierdzi, plastikiem. „Faktycznie śmierdzi” potwierdza lekarka i ściąga maskę, trzymając mi pod nosem samą rurkę z tlenem. Mimo, że to pomaga na nudności – panika ogarnia mnie w najlepsze. Czuję się jak naćpana, bełkoczę płaczliwie „Ja nie chcę. Boję się.” Wychodzi ze mnie cały ten nagi, ludzki strach i przerażenie osoby pozbawionej kontroli nad swoim ciałem, zdanej na innych. Jestem tylko przerażonym, małym dzieciakiem, nikim więcej. Dowcipny dr Z. zagaduje mnie co chwilę, jednocześnie z żartobliwym wyrzutem wytyka, że mu nie ufam. Ale ja nie słucham już nikogo, zaciskam oczy i żołądek jak podczas zjazdu z najwyższego rollercoastera, myśląc, że wytrzymam, że zaraz będzie po. I czuję cięcie, szarpanie, w jedną, drugą stronę, grzebią mi w trzewiach. To nie boli, nic a nic. Tylko czuję, wiem, że wyciągają ze mnie dziecko. Przypominam sobie, że na USG nie widziałam nigdy jego stóp, czy on aby ma stopy? Dlaczego nigdy tych stóp nie oglądałam?
Godzina 11.10. JEST! Widzę wreszcie na własne oczy to zakrwawione, różowe (!), bynajmniej nie sine, ciałko w rękach doktora tuż nad parawanem. Ma stopy. Ma czarne włosy. Ba, nawet płacze! I to głośno!
A więc to właśnie jest mój drugi syn. Na imię mu Iwo Joachim. Jak się za chwilę okaże – całe 56 cm długości i 3545 gramów żywej wagi. Ze sporą głową o obwodzie 37 cm. 
„Ojej” to moje pierwsze słowa. „Ojej. Płacze. Ojej.” Bezbrzeżne zdziwienie, że właśnie w ciągu minuty z brzucha wydobyli mi dziecko.
Ogarnia mnie błogi spokój. Iwo zostaje wzięty na oględziny, a ja czuję się już dobrze. Odpływam, co chwilę przymykam oczy. Chce mi się spać.
„Trochę Cię krzywo ciachnąłem, najwyżej walniesz tam sobie jakąś dziarę” dowcipkuje dr Z. „Musimy ją ładnie zszyć, bo to artystka jest” mówi do drugiego lekarza.
A mnie jest już wszystko obojętnie. Przynoszą mi pokazać mojego maluszka, zawiniętego w becik. Jest słodki, do nikogo niepodobny. Całuję go po buzi, przytulam do policzka. A potem oddaję go na czas szycia do kangurowania tacie, który czeka pod salą.

Niestety na oddziale położniczym nie ma dla mnie miejsca. Wracam z powrotem do tej samej, depresyjnej sali na patologii ciąży. Dzień upływa na próbach przystawiania Iwa, pomiarach ciśnienia i zmianach kroplówek. Najpierw siedzi z nami Mieszko, potem przyjeżdżają rodzice. Co jakiś czas wpada położna. Narzeka, że to źle, że leżę tu gdzie leżę, bo przecież na noc dziecko musi znaleźć się pod opieką położnych (jako, że sama się nim nie zajmę) a to przecież dwa piętra wyżej, czyli tam gdzie właśnie powinnam się znajdować, a nie znajduję z powodu braku miejsc. Nie w smak położnej wozić dziecko windą na karmienie po nocach. Straszy mnie zarazkami w windzie. Może jednak da się znaleźć jakieś miejsce? No może. A nie, jednak nie ma opcji. Jednak się nie da. To lepiej, żeby dziecko dostało butelkę zamiast wozić je windą. Jakby co – jest Bank Mleka, więc można podać mleko z Banku zamiast sztucznego. Za dwie godziny okazuje się jednak, że nawet tego nie można, bo nikt nie zamówił mleka, a Bank jest już zamknięty. Położnej jest przykro, nie wiadomo co robić, bo dziecko wezmą, a ja tu zostaję. Kłopot. Narasta we mnie żal i frustracja. Godziny robią się późne, Iwo odjeżdża z położną „na noworodki”, a ja nadal nie jestem spionizowana. Od pewnego czasu czuję, że znieczulenie puściło – umiem już ruszać nogami, a ból brzucha jest coraz mocniejszy. Po raz kolejny zagaduję jedną i drugą pielęgrniarkę czy znajdą dla mnie miejsce na położniczym, bo nie chcę leżeć tu sama, na innym piętrze niż dziecko. „Zobaczymy co się da zrobić”. Czas mija, a do mnie nikt nie zagląda. Jestem niemal pewna, że o mnie zapomniały. Czuję się opuszczona i rozżalona. 
Czarę goryczy przelewa jednak mąż mojej towarzyszki z sali, tej samej, która spędzała kolejny dzień  na próbach porodu siłami natury. Na moje pytanie o rozwój sytuacji – odpowiada, że niestety akcja nie postępowała i lekarze zdecydowali się zrobić jej cesarskie cięcie, które ma się odbyć za parę minut. On tymczasem przyszedł zabrać jej rzeczy, żeby przenieść je na oddział położniczy. Stop. Oddział Położniczy. POŁOŻNICZY. Tak, dokładnie ten sam, na którym od 10 godzin nie było dla mnie miejsca. Mąż pacjentki wychodzi z sali z jej torbą, a ja czuję, że wokół gardła zaciska mi się stalowa obręcz goryczy, a łzy napływają do oczu niczym fala tsunami. Nie mogę wstać, nie mam obok nikogo do pomocy, brzuch boli coraz mocniej, dziecko jest na innym piętrze, drzwi są przymknięte więc nawet nikt mnie nie usłyszy. O 23 przychodzi pielęgniarka. Jedna z tych co obiecywały, że zobaczą co da się zrobić. Zaczynam mój rozpaczliwy monolog o tym jak mnie tu wszyscy zostawili, jak dla koleżanki, która dopiero ma mieć cesarkę jest miejsce na oddziale, a dla mnie nie ma, o tym, że dziecko windą nie może jeździć bo zarazki, że mu przez to sztuczne mleko podadzą, że mnie mieli spioniozować dawno, a nikt tego nadal nie proponuje. W międzyczasie zaczynam kompulsywnie szlochać, coraz mocniej i mocniej. Dalsze, wypowiadane przeze mnie słowa są coraz bardziej bełkotliwe i niezrozumiałe, aż przeradzają się w jeden, wielki spazm płaczu. Zalewam się łzami, chwytam za brzuch, zrywany gwałtownymi skurczami, nie mogę złapać tchu. Pielęgniarka jest trochę zbita z tropu, coś próbuje mi tłumaczyć, każe mi się uspokoić. Pada pytanie „A kto pani powiedział, że po 6-ciu godzinach panią spionizują?”. „Anestezjolog mi powiedział. A poza tym minęło już 12 godzin” – odpowiadam w dalszym ciągu zalewając się łzami. Cisza. „Niech się pani uspokoi. Zobaczę co da się zrobić.” Nie mija 10 minut, a do sali wparowuje z impetem ta sama pielęgniarka z koleżanką. Niewiele mówiąc ładują mnie na taką samą leżankę, jaką wieźli mnie rano na operację. Pakują mi na szybko rzeczy do walizki, zadając zdawkowe pytania organizacyjne i wyjeżdżamy na korytarz. W międzyczasie pytają mnie czy już jestem zadowolona. Domyślam się zatem z kontekstu, że jedziemy na oddział położniczy. Pod nosem bełkoczę „Mhm”, na więcej nie mam siły. Oczy mam spuchnięte od łez, wszystko mnie boli. „No. To jest już ostatnie miejsce na całym oddziale. Rezerwowe. Jak w nocy będzie jakaś nagła cesarka to będzie na panią.” Nic nie odpowiadam. Nie bardzo rozumiem uzasadnienie dla którego mam leżeć dwa piętra niżej w imię pustego rezerwowego miejsca w pobliżu mojego dziecka. Wjeżdżamy do windy – ja bezwładna na łóżku, przemycana pod osłoną nocy. Jest północ. Na korytarzu oddziału położniczego przygaszone światła, półmrok. Czeka już na nas kilka położnych, ale ja jeszcze nie wiem co czeka MNIE. Nie mam pojęcia co tak naprawdę oznaczać będzie dla mnie słowo „PIONIZACJA”. Wokół mojego łóżka, w dalszym ciągu na korytarzu gromadzi się mała grupka pań chętnych do pomocy. Dowiaduję się, że „Będziemy się pionizować”. „No, w końcu” myślę sobie „Fajnie”. Dowiaduję się, że „Trochę będzie bolało.” i słyszę „Niech się pani o mnie oprze. Najpierw nóżki na dół, brzucha nie spinać, podnieść się na raz-dwa i stanąć.” Brzmi banalnie, prawda? Raz-dwa.  Hop…
Mój ryk roznosi się echem po całym oddziale. Ból jest tak niespodziewanie intensywny, dojmujący przenikliwy. Ecce Homo. Staję na nogi w całym majestacie mojej boleści. Po twarzy ciekną mi łzy, po nogach spływa krew, rana w brzuchu pali żywym ogniem. Kuśtykam do łazienki pod rękę z położną, zanosząc się płaczem, za mną ciągnie się smuga krwi. Pod prysznicem robi mi się trochę lepiej, woda zmywa te moje łzy i krew. Zostają tylko żółte ślady jodyny na brzuchu. Przydzielają mi łóżko. Również w sali trzyosobowej bez łazienki, jeszcze mniejszej niż poprzednia. Jest jedna duża zmiana na plus – automatyczne łóżko sterowane przy pomocy guzików, które mam pod ręką. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
Ta pierwsza noc jest prawdziwie koszmarna. Nie potrafię zmrużyć oka ani na sekundę. Ból brzucha w połączeniu ze skurczami macicy jest dojmujący. Nie pomagają kroplówki z paracetamolu i tramalu, które na zmianę spływają do moich żył. Właściwie nawet nie wiem który to tramal, a który paracetamol – nie ma dla mnie żadnej różnicy. Cały czas boli tak samo mocno – tak, jakbym nie dostawała żadnych środków przeciwbólowych. Niewygodnie mi w każdej możliwej pozycji, stękam  i jęczę nie zważając specjalnie na towarzyszki z sali. Po prostu boli tak, że w takiej sytuacji jęczenie jest nieodzowne. Kilka razy proszę, żeby dali mi coś jeszcze, ale „nie mogą”. W końcu przywożą mi też Iwa na karmienie – strasznie się męczę z przystawianiem go do piersi, ale jestem o wiele bardziej cierpliwa niż po pierwszym porodzie. Próbuję do skutku i w końcu się udaje.

Następnego dnia ból nieco zmniejsza swoją intensywność. Od rana podejmuję próby wstawania z łóżka. Wiem, że muszę ruszać się jak najwięcej toteż przemierzam ten nieszczęsny korytarz oddziałowy wzdłuż i wszerz, tam i z powrotem. Przecięty w poprzek brzuch zgina mnie w pół, więc usilnie staram się prostować, choć na domiar złego łapie mnie potworny ból kręgosłupa. Jednak psychicznie trzymam się lepiej niż po poprzednim porodzie. Opieka nad dzieckiem to bułka z masłem w porównaniu z przerażeniem, jakim pałałam do przewinięcia czy przebrania małego kosmity Gniewka. Podobnie ma się sprawa z karmieniem, choć Iwo ma spore problemy z przystawianiem (jak się później okaże – za krótkie wędzidełko było tego przyczyną). Dobę po cięciu nadal nic nie jem – dopiero na obiad pozwalają zjeść zupę, którą pochłaniam w całości.

Do żył wciąż spływają kroplówki przeciwbólowe, aż nagle zauważam, że jedna z dłoni mi spuchła. Pielęgniarka stwierdza, że żyła pękła, więc trzeba założyć nowy wenflon. Próbuje wkłuć się trzy raz bez powodzenia. Robi mi się trochę słabo, choć nigdy nie bałam się ani igieł, ani pobierania krwi. W końcu woła drugą pielęgniarkę, która także podejmuje próbę znalezienia dobrej żyły. Po kolejnych piętnastu minutach od założenia drugiego wenflonu – zauważam na lewej dłoni sporych rozmiarów wybrzuszenie. Prawdę mówiąc żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, bo wyglądało to dość osobliwie. Oto właśnie pękła kolejna żyła, a zawartość kroplówki zaczęła wylewać się pod skórę. Zanim została podjęta decyzja o rezygnacji z kroplówek i zamiany ich na tablety – musiała pęknąć jeszcze jedna, trzecia żyła. Na szczęście na tym skończyła się moja przygoda z wenflonami w szpitalu. Druga noc po operacji jest już o wiele lepsza. Udaje mi się nawet pospać kilka godzin, mimo, że kiepsko śpi się przy zapalonym nieustannie świetle. Próby samodzielnego wstawania i opieki nad dzieckiem przychodzą mi jednak coraz lepiej. O 4 nad ranem zastaję taki widok za oknem.

Kolejnego dnia o poranku dostaję najpyszniejszy kleik na świecie (poważnie) i mogę wrócić do domu. Chociaż zamiast jazdy ze świeżą raną w brzuchu po naszych pięknych, polskich drogach (na dodatek na tylnym siedzeniu samochodu) – wolałabym się teleportować. Niestety takiej możliwości nie ma. A przydałaby się równie mocno co jakiś inny, poza dwoma aktualnie dostępnymi, sposób rodzenia dzieci.

Tekst opublikowany dnia 21.10.2016

cesarkacesarka w rudziecesarskie cięciecesarskie cięcie w rudzie śląskiejhistorie porodoweruda śląska godula
1 comment
0
FacebookTwitterPinterestEmail
Zuzanna

previous post
Historia porodowa I. Narodziny Gniewka
next post
Historia porodowa III. Narodziny Joszka

You may also like

Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

27 maja, 2022

Blizny.

31 stycznia, 2022

Galaretka z pigwy

21 stycznia, 2022

Przypadki

14 stycznia, 2022

Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

14 stycznia, 2022

16 faktów o mnie

13 stycznia, 2022

Dlaczego publikuję zdjęcia moich dzieci w sieci?

15 kwietnia, 2021

10 faktów, które zaskoczyły mnie w ciąży i...

28 stycznia, 2021

Karmienie piersią nie chroni przed… ocenami

11 stycznia, 2021

Moje podsumowanie roku 2020

6 stycznia, 2021

O mnie

O mnie

Zuzanna Marczyńska-Maliszewska

Kobieta Chaos. Absolwentka grafiki na ASP w Katowicach, fotografka, żona architekta, mama trzech synów i córki. Wewnętrzny imperatyw tworzenia realizuje na wiele sposobów. Na co dzień ma problem z prokrastynacją / organizacją (niepotrzebne skreśl, a może raczej nic nie skreślaj) i za dużo myśli. Nie lubi gotować i sprzątać, ale lubi dobre jedzenie i porządek (ot, paradoks). Lubi też opuszczone miejsca, kawę latte o poranku i zapach powietrza po burzy. Więcej >>>

zu.marczynska@gmail.com

Instagram

zuzanna.marczynska

Być może @mateusz_adamczyk wyjaśni mi skąd się bierze w naszym narodzie usilna niechęć do odmiany imion zakończonych na "o"? 🤔 

Odnoszę wrażenie, że tak jak Polacy boją się odmieniać nazwisk, tak samo stają jak sparaliżowani w obliczu perspektywy odmienienia słów zakończonych na "o" przez przypadki. 

Niech zatem ten post rozwieje ostatecznie wszelkie wątpliwości - Mieszko, Gniewko i Joszko odmieniają się przez przypadki tak samo. Na przykładzie Mieszka: Mieszkowi, Mieszkiem, Mieszku itd. Z analogiczną odmianą Gniewka zazwyczaj problemów nie ma, ale z jakichś powodów fikołki zaczynają się przy Joszku i część osób próbuje odmieniać "(nie ma) Joszki zamiast (nie ma) Joszka". Zdaje się, że taka odmiana byłaby poprawna w przypadku nazwiska Joszko, ale nie jest w przypadku imienia. 

Iwo nastręcza jeszcze więcej problemów i tu spotkałam się z różnymi opiniami językoznawców. Ta najbardziej poprawna i klasyczna odmiana to Iwona, Iwonowi, Iwonem (podobnie w przypadku imion takich jak Otto, Bruno,  Hugo). Prawda jest jednak taka, że jest to bardzo nieintuicyjna i mało znana odmiana (kojarzy się z imieniem Iwon). W przypadku tego imienia jest dopuszczalny brak odmiany i z tym spotykam się najczęściej, natomiast my odmieniamy intuicyjnie czyli Iwem, Iwowi, Iwa. Według części językoznawców taka odmiana jest dopuszczalna i będzie coraz bardziej popularna (podobnie jest w przypadku Otta, Bruna, Huga).

A co do Zelii - piszemy przez dwa "i"na końcu 😄

Wybaczcie mi ten nietypowy post, ale tak często się spotykam z tym zjawiskiem, że musiałam się w końcu odnieść 😄

.
.
.
.
.
.
#matkaczwórki
#matkapolka #macierzynstwo #macierzyństwobezściemy #mamaczwórki #macierzynstwo #macierzyństwo #matkapolka #wielodzietni #rodzicembyć #rodzeństwo #rodzew2022 #rodzenstwo #siblings #momof4 #mamaoffour #mamaof4
Podobno powinnam "wyluzować". No bo jak to? Czwar Podobno powinnam "wyluzować". No bo jak to? Czwarte dziecko a ja dopiero teraz zainteresowałam się cyklami snu niemowląt i metodami, które mogą pomóc dziecku (a w zasadzie nam wszystkim) lepiej spać?  Czwarty poród a ja po raz pierwszy słucham o prawidłowym oddechu w trakcie skurczów?

WTF?! Marczyńska, idź na żywioł! Przecież jesteś doświadczoną matką, Ty wszystko już wiesz! INTUICJA TO POTĘGA! ZAUFAJ SOBIE! Czyżby?

OK. Intuicja to potęga. Ignorancja również - daje dużo luzu, a jednocześnie dużo okazji do wyczerpania formuły "głupi ma szczęście".

W ciągu 8 lat macierzyństwa sporo korzystałam z własnej Intuicji, jak i z własnej ignorancji. Nie zawsze mi to służyło.  Dzisiaj dużo lepiej jestem rozeznana we własnych potrzebach i wiem kiedy służy mi odpuszczanie, a kiedy niekoniecznie. 

Przy każdym kolejnym dziecku coś się zmieniało w moim macierzyństwie, bo każde dziecko było inne, bo ja się zmieniałam,  zmieniały się warunki, potrzeby, ale i za każdym razem dowiadywałam się czegoś nowego. Czasem wiązało się to z zaskoczeniem, zmianą poglądów, nabyciem nowych doświadczeń, aktualizacją wiedzy. 

To, że mam więcej dzieci nie znaczy, że jestem jakąś specjalistką w tym temacie. Czasem dopiero po czasie, po latach doświadczeń możemy zauważyć i ocenić z dystansu, że może wcześniej coś robiliśmy źle. Może teraz zrobię inaczej, sprawdzę co mi służy, spróbuję innych rozwiązań?

Mam czwarte dziecko po czterech latach od ostatniego. Z gromadką lekko odchowanych u boku. To daje niesamowitą perspektywę. Te kilka lat podarowało mi oddech od pieluch i pozwoliło w jakimś sensie cieszyć się z powrotu do nich (choć to nie jest moja ulubiona część macierzyństwa). Dało mi więcej cierpliwości przez świadomość przemijania. Ale dało mi też świeżość spojrzenia i szansę na odejście od starych schematów, które nie zawsze były dobre. 

Nigdy nie byłam fanką własnej intuicji. Zbyt często myliłam ją z lękiem  którego zawsze miałam w nadmiarze. Dziś myślę,  że Intuicja jest równie ważna jak rozwój i wiedza. Patrzę wstecz i widzę błędy.  Chcę się rozwijać i na nich uczyć tak by w przyszłości móc popełniać kolejne i kolejne i nieustannie wyciągać z nich wnioski.

#matkapolka
Jest taka dobra zasada dyskusji. Sama staram się Jest taka dobra zasada dyskusji. Sama staram się do niej stosować i polecam każdemu.

Masz prawo wyrazić swoją opinię, nie zgodzić się z kimś, podjąć próbę polemiki (zwłaszcza jeśli druga strona wyraża chęć takiej dyskusji,  wymiany myśli). Dobrze jest to jednak robić z otwartością na to, że nie zawsze da się zmienić cudze przekonania.

Jeżeli widzisz, że Twoje argumenty nie przekonują rozmówcy, to zamiast się obrażać / obrażać jego / przypisywać mu złe intencje i zarzucać szkodliwe zachowania lub poglądy (w końcu nie przyjął Twojej jedynie słusznej opinii) - wycofaj się z dalszej dyskusji z szacunkiem do rozmówcy. Świat się nie zawali jeśli ktoś się z Tobą nie zgodzi. 

Powyższe zasady przeniesione na płaszczyznę mediów społecznościowych dotyczą zarówno twórców, jak i odbiorców. Widzę czasem jak niektórzy influencerzy traktują swoich obserwatorów niczym natętne muchy  od których muszą się opędzać - publicznie ich krytykując, obrażając, pogardliwie komentując ich próby nawiązania polemiki. Nie są otwarci na niezgodę, krytykę, odmienne poglądy.

Z drugiej strony mam nie raz do czynienia z ofensywnymi obserwatorami, którzy oczekują, że będę spełniać ich oczekiwania, dyskutują do upadłego domagając się bym zmieniła moje poglądy (bo przecież wiadomo, że oni mają rację), a jeśli tego nie robię to dostaję w zamian pretensje i zarzuty, a nawet szantaże emocjonalne.

Poświęcam (a według niektórych marnuję) sporo czasu na prywatne rozmowy z moimi czytelnikami i bardzo to sobie cenię. Najbardziej jednak cenię sobie umiejętność stosowania zasady "let's agree to disagree" w praktyce i odnajdywanie się w tym dysonansie. Nie lubię natomiast zrzucania na mnie odpowiedzialności za cudze emocje i zachowania. Sama też staram się tego nie robić. 

.
.
.
.
#rozwoj
#rozkminy #psychorozkminy #psychologia #howwelive
#retrohauls #retrostyle #rattanfurniture #apartmenttherapy #polskiewnetrza #domoweinspiracje #domzduszą #sypialniamarzen #sypialniaboho #bohoworkspace #bohovibes #workspaces #gallerywalldecor #bohowallhanging #gallerywallinspo #galeriascienna #polishjungle #polishboho #mycosyhome #eclectichome #maximalism #bohobedroom #gallerywallinspo #wallhangings
To zdjęcie zrobiła mi Iga @wilczy.sko jakieś dw To zdjęcie zrobiła mi Iga @wilczy.sko jakieś dwa tygodnie przed porodem, kiedy moje życie wyglądało mniej więcej tak jak na tym zdjęciu 🙈 

Luksus, bo moi rodzice wzięli całą naszą trójkę na ferie zimowe - mogłam więc totalnie się wyluzować na samej końcówce ciąży oglądając Netflixa i leżąc do góry brzuchem. Tak miało być  Lucky me...

Problem w tym, że wybuchła wojna i choć radziłam sobie pozornie świetnie z lękiem na tym tle, to poziom napięcia niebezpiecznie wzrastał z każdym, kolejnym dniem. Termin porodu wciąż się zbliżał a ja codziennie zastanawiałam się czy to już,  czy to dziś będzie ten dzień? Kompletnie nie przypuszczałam, że urodzę w terminie! Miałam przez to ogromne problemy z koncentracją i nawet podczas oglądania seriali było mi ciężko się zrelaksować. Do tego nieustannie twardniejący brzuch i nawracające bóle okolicy spojenia dosyć mocno dawały mi się we znaki w tej końcówce ciąży. No i nie mogłam się nawet poskarżyć na Instagramie, bo przecież trzymałam to w tajemnicy 🙃

4ech sezonów "Mr Robot" również nie polecam  w celach relaksacyjnych - natomiast bardzo polecam w kontekście naszej aktualnej sytuacji na arenie międzynarodowej. Warto obejrzeć, choć nie jest to łatwy serial (zwłaszcza jak się ogląda hurtem 🙈).

I tak sobie myślę co mniej najbardziej zaskoczyło w ostatniej ciąży? O tym chyba muszę zrobić osobny wpis, bo było tego trochę 🙃 nie wierzcie w to, że różnice w ciążach zależą od płci. Każda ciąża jest inna i każdy poród jest inny - nie ma to nic wspólnego z płcią dziecka 🤣

Przypominam, że historia narodzin Zelii jest od dwóch dni dostępna na blogu. Link wisi w Bio.

.
.
.
#ciaza #ciąża #pregnant #preggo #preggobelly #9monthsold #9monthspregnant #rodzew2022 #matka #matkapolka #mamaczwórki #macierzyństwobezściemy #macierzynstwo #macierzyństwo #macierzynstwobezlukru #jestemmama #wielodzietni #rodzicembyć #9miesiąc #9miesiecy #netflix
I to zapiera dech, że jest coś a nie nic gdy bud I to zapiera dech, że jest coś a nie nic
gdy budzisz się to nadal jesteś ty
i to zapiera dech
że obok ciebie jest ktoś
i że mogło być nic
a jest wszystko.

Kiedy miałam 18 lat moja mama zachorowała na raka. Tego samego, na którego jej własna mama zmarła gdy ona miała 19 lat. Udało się pokonać raka piersi numer jeden, więc po roku pojawił się drugi. Przez długi czas leczenia i badań kontrolnych zastygałam w nieustannym przerażeniu, że ją stracę. Ale wreszcie nastały te wymarzone, złote lata spokoju, ciszy, remisji. 

Pozostały trudne wspomnienia i lęki, a jednak dziś wciąż jest mi dane szczęśliwie kłócić się z nią o pierdoły. Znam wiele osób, które tego szczęścia nie zaznały i już na zawsze ich Dzień Matki będzie smakował goryczą utraty. Jak mojej mamie od kilkudziesięciu lat. 

Jeśli ktoś mi ma ochotę wytknąć moje uprzywilejowanie, to jest to pierwsza rzecz z długiej listy, którą bym wymieniła. Choć nie jest to relacja pozbawiona wad (a która jest?) to mam ogromne szczęście mieć matkę obecną i kochającą, okazującą uczucie nie tylko w słowach, ale głównie w czynach. Tak się dziś cieszę i tak doceniam, że Ciebie mamy. Dziękuję za miłość ❤

Mogło być nic
A jest wszystko ❤

26.05.2022

#dzienmamy #dzienmatki #dzieńmatki #dzieńmamy #mama #matka #matkapolka #macierzynstwo #macierzyństwo #instamateczki #instamatka #instamatki #kochamciemamo
Za dwa dni minie 12 tygodni od porodu w związku z Za dwa dni minie 12 tygodni od porodu w związku z czym w końcu wzięłam się w garść i zaczęłam spisywać historię porodową Zelii, której wiele z Was nie może się doczekać. Doszłam już do etapu odejścia wód i porodówki, zaczyna się robić "gorąco" 🤣

Czy to będzie moja ostatnia taka historia...? Prawdopodobnie tak. Czy mi żal? Przyznam, że nie myślę o tym. Czy patrzę na moje dziecko i przykro mi, że to może być mój ostatni raz z takim maluszkiem? Nie skupiam się na ostatnich razach tylko na pierwszych, pomimo, że to czwarte dziecko. Ale pierwsze czwarte, pierwsza córka, pierwsze w nowym domu, pierwsze z trójką starszego rodzeństwa, pierwsze po  dłuższej przerwie... każde kolejne dziecko jest w pewnym sensie pierwszym, bo zawsze zmienia się kontekst. I cieszę się tym. Cieszę się, że już drugi miesiąc dobrze śpi w nocy, że przerośnięty odzwiernik nadal nie daje objawów (może jednak nigdy nie da?), że ulewanie się nie pogorszyło, że fajnie się rozwija, że się uśmiecha i głuży, że lubi kąpiele w wiaderku. I martwię się. Czym się martwię - ciężko wymienić, bo tyle tego i ciągle znajduje się jakiś nowy powód. A jednocześnie cieszę się czasem, kiedy zapominam o martwieniu się i żyję normalnie - tu i teraz. 

Ostatnich 12 tygodni było emocjonalnie i fizycznie koszmarnie wyczerpujące i stresujące a ja wciąż tu jestem i cieszę się każdym dobrym momentem pomiędzy napadami lęku. Bywa, że tygodniami jest spokój. Bywa, że lęk przychodzi co kilka dni lub nawet co dzień. Rozprawiam się z nim na bieżąco. Przyjmuję go bez entuzjazmu, niczym nieproszonego gościa, a on przychodzi i szybko wychodzi, bo niezbyt u mnie gościnnie. Staram się go nie dokarmiać, nie zabawiać, a mimo to wciąż wraca, nie daje za wygraną. Ciężko mi z tym, a jednocześnie mam poczucie, że sobie radzę. Jakoś sobie radzę. 

.
.
.
.
.
.
#zaburzeniapsychiczne #zaburzenialękowe #lęki #macierzyństwobezściemy #macierzynstwo #matkapolka #matkaczwórki #matka #apartmenttherapy #mylvngrm #mylivingroom #bohemianhome #apartmenttherapy #polskiewnetrza #domoweinspiracje #eclecticdecor #maximalism #wallhangingdecor #galeriascienna #gallerywalldecor #gallerywall #gallerywallinspo #polishboho #wnetrzazpazurem #howwelive
23.05.2018 Na Izbie Przyjęć jesteśmy po 19:00 23.05.2018

Na Izbie Przyjęć jesteśmy po 19:00. Na szczęście nie ma kolejek. Zaczynam tłumaczyć pani w rejestracji, że mam skurcze, że to mój trzeci poród, że jestem po CC i chcę rodzić naturalnie… I nagle skurcze zaczynają niesamowicie przybierać na sile. Mam wrażenie, że są co minutę i są naprawdę bardzo mocne. Przypomina mi się ten ból, który dosłownie powala na ziemię. Nagle przestaję się przejmować, czy wypada czy nie, zaczynam jęczeć i kładę głowę na blacie przy rejestracji. Pani, widząc, że akcja najwyraźniej posuwa się do przodu, w pośpiechu każe mi podpisywać papiery (po raz pierwszy żałuję, że mam takie długie nazwisko ;)) i dzwoni na porodówkę. Każą mi się przebrać w „kreację porodową”. Jestem cała zlana potem, do przebieralni sunę po ziemi, trzymając się kurczowo ramienia mojego męża. Kiedy tylko skurcz na chwilę odpuszcza, staram się wykorzystać moment i przebieram się w ekspresowym tempie, byle tylko zdążyć przed kolejnym. Robi się nerwowo, bo mąż nie do końca ogarnia zawartość mojej walizki, ale ostatecznie jakoś się nam to udaje. Wychodzę z przebieralni krokiem żywego trupa i zmierzam do windy, nadal głośno jęcząc z bólu. I wtedy przytrafia mi się ciekawy przypadek wspólnoty losu. Mijam faceta, który również zwija się z bólu i jęczy tak samo głośno, jak ja. Echo naszych symultanicznych jęków odbija się od ścian korytarza i myślę sobie, że w sumie jestem w lepszej sytuacji, bo mnie boli z powodu porodu, a jego z powodu choroby lub innego uszczerbku na zdrowiu.

Kolejny, cholernie mocny skurcz, chwyta mnie w momencie, gdy otwierają się przede mną drzwi windy na porodówce. Położna wita mnie więc dokładnie w chwili, gdy z moich ust rozlega się pierwszy, donośny okrzyk bólu. Kładę się spiesznie na łóżku porodowym w celu zbadania. I słyszę coś, co mnie (mówiąc delikatnie) nie nastraja pozytywnie już na starcie: „2 centymetry rozwarcia. Niech pani tak nie wrzeszczy, bo jeszcze długa droga przed panią”. 

Link do całej historii porodowej jak zwykle z okazji urodzin wrzucam w bio. 
A tymczasem polecam rodzinie w maju! 

Joszku Samuelu, wszystkiego najlepszego z okazji czwartych urodzin 🥳 żyj szczęśliwie ❤

#urodziny #czterolatek #4lata #matkapolka
Nie lubię szufladkowania. Postrzeganie ludzi prze Nie lubię szufladkowania. Postrzeganie ludzi przez pryzmat zespołu jakichś cech, czy udziału w grupie społecznej i dopisywanie do tego przesadnego czy wręcz nadrzędnego znaczenia jest topowym zniekształceniem poznawczym  a jednocześnie procesem, od którego ludzie trzeźwo myślący powinni celowo i aktywnie stronić. 

Każdy z nas ma takie mroczne zakamarki umysłu, w które czasem się zapędza, ale warto się zastanowić jak często do nich zaglądać. Większość z nas w głowie ocenia innych w pierwszym odruchu, ale wciąż pozostaje ogromne pole do popisu jeśli chodzi o wychodzenie poza własne uprzedzenia i kalki przekonań. Z terapii wyniosłam niezwykle istotne pytanie: "czy to jest fakt czy tylko moje przekonanie?". I ono zmienia wszystko jeśli podejdę do niego na serio i rzeczywiście odbiorę własnym myślom moc sprawczą, aktywnie zniekształcającą rzeczywistość wokół mnie. Nagle może się okazać, że to nie "ONI mi coś robią", ale, że to JA sama sobie coś robię patrząc na życie w krzywym zwierciadle.

Ktoś mi tu ostatnio zarzucił, że lubię się nad sobą użalać. I wiecie co? To jest prawda. Od najmłodszych lat jest to moja pięta achillesowa. Tak mam i ciężko się żyje z takim nastawieniem do życia - nie polecam. Jednocześnie mam tego pełną świadomość, wciąż staram się korygować własne niepomocne wzorce myślenia. Ba, nawet mam do tego dystans i potrafię się pośmiać z siebie samej. Być może "użalanie się" nigdy nie przestanie być moją ulubioną "ciemną uliczką", w którą skręcam przy pierwszym, lepszym potknięciu. Ale to, że mam tego świadomość i z tym walczę - jest już moim wielkim sukcesem.
.
.
.
.
#zdrowiepsychiczne #rozwojosobisty #rozwoj #psychorozkminy #rozkminy #las #wlesie #wlesienajlepiej #niezapominajki #psychoterapiajestdlaludzi #psychoterapia #psychologia #matkapolka #zniekształceniapoznawcze
Maj to najkrótszy miesiąc w roku. Zauważyłam t Maj to najkrótszy miesiąc w roku. Zauważyłam to już w podstawówce. Zawsze mija zanim na dobre się zacznie, choć rzeczywistość wokół tak bardzo się w tym czasie zmienia. Najbardziej lubię ten przesycony chlorofilem kolor zieleni. Świeżutki baby green. Myślicie, że znudziłoby nam się gdybyśmy przez cały rok mieli maj?

Jednocześnie serdeczne wyrazy współczucia składam wszystkim alergikom, którzy w maju mierzyć się muszą z wysypem wszelkiej maści alergenów (niestety mam takich osobników na stanie).

Dokładnie 11 tygodni temu urodziłam Zelię, która wreszcie dobija do 5 kg wagi i niedługo skończy ten niesławny IV trymestr. Nie powiem Wam sztampowego "nie wiem kiedy to zleciało". Nie wiem kiedy to ja byłam w stanie zaliczyć w tym czasie tyle wizyt specjalistycznych,  lekarskich i... wirusów 🙈 Przysięgam Wam - to były najbardziej intensywne 3 miesiące w moim życiu i jestem w głębokim szoku, że wciąż jeszcze nie wysiadłam psychicznie (nie zapeszając).

Ps. W tym tygodniu zaczęłam nowy cykl o nazwie "LIVE W CIEMNO", w ramach którego zapraszam do rozmowy gości - niespodzianki. Dopiero w trakcie dowiecie się kto jest moim rozmówcą i o  czym właściwie pogadamy. A spektrum tematów będzie ogromne. We wtorek rozmawiałam z @cienwiatrupl (niestety live się nie zapisał, ale planujemy powtórkę), a dziś... poznacie kolejnego gościa już o 21.00 😄 kto będzie?
.
.
.
.
.
.
.
#bedroom #bedroominspo #bedroomdesign #bohobedroom #bedroomideas #bedroomideas #plantshelfie #plantshelfie #sypialniamarzen #sypialniaboho #sypialnia #mojasypialnia #mybedroom #mybedroomgoals #polishboho #wnetrzazpazurem #domoweinspiracje #polskiewnetrza #bluewall #diywalldecor #handmadewalldecor #howwelive #apartmenttherapy #bedroomsofinstagram #bedroomstyling
Load More...

TU TEŻ JESTEM

Facebook Instagram Pinterest Email

OSTATNIE POSTY

  • Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

    27 maja, 2022
  • #findmomchallenge nr 23

    31 stycznia, 2022
  • Nie myl asertywności z agresją.

    31 stycznia, 2022
  • Blizny.

    31 stycznia, 2022
  • Nie wierzę w siostrzeństwo.

    31 stycznia, 2022

Kategorie

  • #findmomchallenge (24)
  • macierzyństwo (15)
  • moim zdaniem (19)
  • moje historie (20)
  • Uncategorized (4)
  • wnętrza (5)
  • zdrowie psychiczne (18)

Instagram

zuzanna.marczynska

Być może @mateusz_adamczyk wyjaśni mi skąd się bierze w naszym narodzie usilna niechęć do odmiany imion zakończonych na "o"? 🤔 

Odnoszę wrażenie, że tak jak Polacy boją się odmieniać nazwisk, tak samo stają jak sparaliżowani w obliczu perspektywy odmienienia słów zakończonych na "o" przez przypadki. 

Niech zatem ten post rozwieje ostatecznie wszelkie wątpliwości - Mieszko, Gniewko i Joszko odmieniają się przez przypadki tak samo. Na przykładzie Mieszka: Mieszkowi, Mieszkiem, Mieszku itd. Z analogiczną odmianą Gniewka zazwyczaj problemów nie ma, ale z jakichś powodów fikołki zaczynają się przy Joszku i część osób próbuje odmieniać "(nie ma) Joszki zamiast (nie ma) Joszka". Zdaje się, że taka odmiana byłaby poprawna w przypadku nazwiska Joszko, ale nie jest w przypadku imienia. 

Iwo nastręcza jeszcze więcej problemów i tu spotkałam się z różnymi opiniami językoznawców. Ta najbardziej poprawna i klasyczna odmiana to Iwona, Iwonowi, Iwonem (podobnie w przypadku imion takich jak Otto, Bruno,  Hugo). Prawda jest jednak taka, że jest to bardzo nieintuicyjna i mało znana odmiana (kojarzy się z imieniem Iwon). W przypadku tego imienia jest dopuszczalny brak odmiany i z tym spotykam się najczęściej, natomiast my odmieniamy intuicyjnie czyli Iwem, Iwowi, Iwa. Według części językoznawców taka odmiana jest dopuszczalna i będzie coraz bardziej popularna (podobnie jest w przypadku Otta, Bruna, Huga).

A co do Zelii - piszemy przez dwa "i"na końcu 😄

Wybaczcie mi ten nietypowy post, ale tak często się spotykam z tym zjawiskiem, że musiałam się w końcu odnieść 😄

.
.
.
.
.
.
#matkaczwórki
#matkapolka #macierzynstwo #macierzyństwobezściemy #mamaczwórki #macierzynstwo #macierzyństwo #matkapolka #wielodzietni #rodzicembyć #rodzeństwo #rodzew2022 #rodzenstwo #siblings #momof4 #mamaoffour #mamaof4
Podobno powinnam "wyluzować". No bo jak to? Czwar Podobno powinnam "wyluzować". No bo jak to? Czwarte dziecko a ja dopiero teraz zainteresowałam się cyklami snu niemowląt i metodami, które mogą pomóc dziecku (a w zasadzie nam wszystkim) lepiej spać?  Czwarty poród a ja po raz pierwszy słucham o prawidłowym oddechu w trakcie skurczów?

WTF?! Marczyńska, idź na żywioł! Przecież jesteś doświadczoną matką, Ty wszystko już wiesz! INTUICJA TO POTĘGA! ZAUFAJ SOBIE! Czyżby?

OK. Intuicja to potęga. Ignorancja również - daje dużo luzu, a jednocześnie dużo okazji do wyczerpania formuły "głupi ma szczęście".

W ciągu 8 lat macierzyństwa sporo korzystałam z własnej Intuicji, jak i z własnej ignorancji. Nie zawsze mi to służyło.  Dzisiaj dużo lepiej jestem rozeznana we własnych potrzebach i wiem kiedy służy mi odpuszczanie, a kiedy niekoniecznie. 

Przy każdym kolejnym dziecku coś się zmieniało w moim macierzyństwie, bo każde dziecko było inne, bo ja się zmieniałam,  zmieniały się warunki, potrzeby, ale i za każdym razem dowiadywałam się czegoś nowego. Czasem wiązało się to z zaskoczeniem, zmianą poglądów, nabyciem nowych doświadczeń, aktualizacją wiedzy. 

To, że mam więcej dzieci nie znaczy, że jestem jakąś specjalistką w tym temacie. Czasem dopiero po czasie, po latach doświadczeń możemy zauważyć i ocenić z dystansu, że może wcześniej coś robiliśmy źle. Może teraz zrobię inaczej, sprawdzę co mi służy, spróbuję innych rozwiązań?

Mam czwarte dziecko po czterech latach od ostatniego. Z gromadką lekko odchowanych u boku. To daje niesamowitą perspektywę. Te kilka lat podarowało mi oddech od pieluch i pozwoliło w jakimś sensie cieszyć się z powrotu do nich (choć to nie jest moja ulubiona część macierzyństwa). Dało mi więcej cierpliwości przez świadomość przemijania. Ale dało mi też świeżość spojrzenia i szansę na odejście od starych schematów, które nie zawsze były dobre. 

Nigdy nie byłam fanką własnej intuicji. Zbyt często myliłam ją z lękiem  którego zawsze miałam w nadmiarze. Dziś myślę,  że Intuicja jest równie ważna jak rozwój i wiedza. Patrzę wstecz i widzę błędy.  Chcę się rozwijać i na nich uczyć tak by w przyszłości móc popełniać kolejne i kolejne i nieustannie wyciągać z nich wnioski.

#matkapolka
Jest taka dobra zasada dyskusji. Sama staram się Jest taka dobra zasada dyskusji. Sama staram się do niej stosować i polecam każdemu.

Masz prawo wyrazić swoją opinię, nie zgodzić się z kimś, podjąć próbę polemiki (zwłaszcza jeśli druga strona wyraża chęć takiej dyskusji,  wymiany myśli). Dobrze jest to jednak robić z otwartością na to, że nie zawsze da się zmienić cudze przekonania.

Jeżeli widzisz, że Twoje argumenty nie przekonują rozmówcy, to zamiast się obrażać / obrażać jego / przypisywać mu złe intencje i zarzucać szkodliwe zachowania lub poglądy (w końcu nie przyjął Twojej jedynie słusznej opinii) - wycofaj się z dalszej dyskusji z szacunkiem do rozmówcy. Świat się nie zawali jeśli ktoś się z Tobą nie zgodzi. 

Powyższe zasady przeniesione na płaszczyznę mediów społecznościowych dotyczą zarówno twórców, jak i odbiorców. Widzę czasem jak niektórzy influencerzy traktują swoich obserwatorów niczym natętne muchy  od których muszą się opędzać - publicznie ich krytykując, obrażając, pogardliwie komentując ich próby nawiązania polemiki. Nie są otwarci na niezgodę, krytykę, odmienne poglądy.

Z drugiej strony mam nie raz do czynienia z ofensywnymi obserwatorami, którzy oczekują, że będę spełniać ich oczekiwania, dyskutują do upadłego domagając się bym zmieniła moje poglądy (bo przecież wiadomo, że oni mają rację), a jeśli tego nie robię to dostaję w zamian pretensje i zarzuty, a nawet szantaże emocjonalne.

Poświęcam (a według niektórych marnuję) sporo czasu na prywatne rozmowy z moimi czytelnikami i bardzo to sobie cenię. Najbardziej jednak cenię sobie umiejętność stosowania zasady "let's agree to disagree" w praktyce i odnajdywanie się w tym dysonansie. Nie lubię natomiast zrzucania na mnie odpowiedzialności za cudze emocje i zachowania. Sama też staram się tego nie robić. 

.
.
.
.
#rozwoj
#rozkminy #psychorozkminy #psychologia #howwelive
#retrohauls #retrostyle #rattanfurniture #apartmenttherapy #polskiewnetrza #domoweinspiracje #domzduszą #sypialniamarzen #sypialniaboho #bohoworkspace #bohovibes #workspaces #gallerywalldecor #bohowallhanging #gallerywallinspo #galeriascienna #polishjungle #polishboho #mycosyhome #eclectichome #maximalism #bohobedroom #gallerywallinspo #wallhangings
To zdjęcie zrobiła mi Iga @wilczy.sko jakieś dw To zdjęcie zrobiła mi Iga @wilczy.sko jakieś dwa tygodnie przed porodem, kiedy moje życie wyglądało mniej więcej tak jak na tym zdjęciu 🙈 

Luksus, bo moi rodzice wzięli całą naszą trójkę na ferie zimowe - mogłam więc totalnie się wyluzować na samej końcówce ciąży oglądając Netflixa i leżąc do góry brzuchem. Tak miało być  Lucky me...

Problem w tym, że wybuchła wojna i choć radziłam sobie pozornie świetnie z lękiem na tym tle, to poziom napięcia niebezpiecznie wzrastał z każdym, kolejnym dniem. Termin porodu wciąż się zbliżał a ja codziennie zastanawiałam się czy to już,  czy to dziś będzie ten dzień? Kompletnie nie przypuszczałam, że urodzę w terminie! Miałam przez to ogromne problemy z koncentracją i nawet podczas oglądania seriali było mi ciężko się zrelaksować. Do tego nieustannie twardniejący brzuch i nawracające bóle okolicy spojenia dosyć mocno dawały mi się we znaki w tej końcówce ciąży. No i nie mogłam się nawet poskarżyć na Instagramie, bo przecież trzymałam to w tajemnicy 🙃

4ech sezonów "Mr Robot" również nie polecam  w celach relaksacyjnych - natomiast bardzo polecam w kontekście naszej aktualnej sytuacji na arenie międzynarodowej. Warto obejrzeć, choć nie jest to łatwy serial (zwłaszcza jak się ogląda hurtem 🙈).

I tak sobie myślę co mniej najbardziej zaskoczyło w ostatniej ciąży? O tym chyba muszę zrobić osobny wpis, bo było tego trochę 🙃 nie wierzcie w to, że różnice w ciążach zależą od płci. Każda ciąża jest inna i każdy poród jest inny - nie ma to nic wspólnego z płcią dziecka 🤣

Przypominam, że historia narodzin Zelii jest od dwóch dni dostępna na blogu. Link wisi w Bio.

.
.
.
#ciaza #ciąża #pregnant #preggo #preggobelly #9monthsold #9monthspregnant #rodzew2022 #matka #matkapolka #mamaczwórki #macierzyństwobezściemy #macierzynstwo #macierzyństwo #macierzynstwobezlukru #jestemmama #wielodzietni #rodzicembyć #9miesiąc #9miesiecy #netflix
I to zapiera dech, że jest coś a nie nic gdy bud I to zapiera dech, że jest coś a nie nic
gdy budzisz się to nadal jesteś ty
i to zapiera dech
że obok ciebie jest ktoś
i że mogło być nic
a jest wszystko.

Kiedy miałam 18 lat moja mama zachorowała na raka. Tego samego, na którego jej własna mama zmarła gdy ona miała 19 lat. Udało się pokonać raka piersi numer jeden, więc po roku pojawił się drugi. Przez długi czas leczenia i badań kontrolnych zastygałam w nieustannym przerażeniu, że ją stracę. Ale wreszcie nastały te wymarzone, złote lata spokoju, ciszy, remisji. 

Pozostały trudne wspomnienia i lęki, a jednak dziś wciąż jest mi dane szczęśliwie kłócić się z nią o pierdoły. Znam wiele osób, które tego szczęścia nie zaznały i już na zawsze ich Dzień Matki będzie smakował goryczą utraty. Jak mojej mamie od kilkudziesięciu lat. 

Jeśli ktoś mi ma ochotę wytknąć moje uprzywilejowanie, to jest to pierwsza rzecz z długiej listy, którą bym wymieniła. Choć nie jest to relacja pozbawiona wad (a która jest?) to mam ogromne szczęście mieć matkę obecną i kochającą, okazującą uczucie nie tylko w słowach, ale głównie w czynach. Tak się dziś cieszę i tak doceniam, że Ciebie mamy. Dziękuję za miłość ❤

Mogło być nic
A jest wszystko ❤

26.05.2022

#dzienmamy #dzienmatki #dzieńmatki #dzieńmamy #mama #matka #matkapolka #macierzynstwo #macierzyństwo #instamateczki #instamatka #instamatki #kochamciemamo
Za dwa dni minie 12 tygodni od porodu w związku z Za dwa dni minie 12 tygodni od porodu w związku z czym w końcu wzięłam się w garść i zaczęłam spisywać historię porodową Zelii, której wiele z Was nie może się doczekać. Doszłam już do etapu odejścia wód i porodówki, zaczyna się robić "gorąco" 🤣

Czy to będzie moja ostatnia taka historia...? Prawdopodobnie tak. Czy mi żal? Przyznam, że nie myślę o tym. Czy patrzę na moje dziecko i przykro mi, że to może być mój ostatni raz z takim maluszkiem? Nie skupiam się na ostatnich razach tylko na pierwszych, pomimo, że to czwarte dziecko. Ale pierwsze czwarte, pierwsza córka, pierwsze w nowym domu, pierwsze z trójką starszego rodzeństwa, pierwsze po  dłuższej przerwie... każde kolejne dziecko jest w pewnym sensie pierwszym, bo zawsze zmienia się kontekst. I cieszę się tym. Cieszę się, że już drugi miesiąc dobrze śpi w nocy, że przerośnięty odzwiernik nadal nie daje objawów (może jednak nigdy nie da?), że ulewanie się nie pogorszyło, że fajnie się rozwija, że się uśmiecha i głuży, że lubi kąpiele w wiaderku. I martwię się. Czym się martwię - ciężko wymienić, bo tyle tego i ciągle znajduje się jakiś nowy powód. A jednocześnie cieszę się czasem, kiedy zapominam o martwieniu się i żyję normalnie - tu i teraz. 

Ostatnich 12 tygodni było emocjonalnie i fizycznie koszmarnie wyczerpujące i stresujące a ja wciąż tu jestem i cieszę się każdym dobrym momentem pomiędzy napadami lęku. Bywa, że tygodniami jest spokój. Bywa, że lęk przychodzi co kilka dni lub nawet co dzień. Rozprawiam się z nim na bieżąco. Przyjmuję go bez entuzjazmu, niczym nieproszonego gościa, a on przychodzi i szybko wychodzi, bo niezbyt u mnie gościnnie. Staram się go nie dokarmiać, nie zabawiać, a mimo to wciąż wraca, nie daje za wygraną. Ciężko mi z tym, a jednocześnie mam poczucie, że sobie radzę. Jakoś sobie radzę. 

.
.
.
.
.
.
#zaburzeniapsychiczne #zaburzenialękowe #lęki #macierzyństwobezściemy #macierzynstwo #matkapolka #matkaczwórki #matka #apartmenttherapy #mylvngrm #mylivingroom #bohemianhome #apartmenttherapy #polskiewnetrza #domoweinspiracje #eclecticdecor #maximalism #wallhangingdecor #galeriascienna #gallerywalldecor #gallerywall #gallerywallinspo #polishboho #wnetrzazpazurem #howwelive
23.05.2018 Na Izbie Przyjęć jesteśmy po 19:00 23.05.2018

Na Izbie Przyjęć jesteśmy po 19:00. Na szczęście nie ma kolejek. Zaczynam tłumaczyć pani w rejestracji, że mam skurcze, że to mój trzeci poród, że jestem po CC i chcę rodzić naturalnie… I nagle skurcze zaczynają niesamowicie przybierać na sile. Mam wrażenie, że są co minutę i są naprawdę bardzo mocne. Przypomina mi się ten ból, który dosłownie powala na ziemię. Nagle przestaję się przejmować, czy wypada czy nie, zaczynam jęczeć i kładę głowę na blacie przy rejestracji. Pani, widząc, że akcja najwyraźniej posuwa się do przodu, w pośpiechu każe mi podpisywać papiery (po raz pierwszy żałuję, że mam takie długie nazwisko ;)) i dzwoni na porodówkę. Każą mi się przebrać w „kreację porodową”. Jestem cała zlana potem, do przebieralni sunę po ziemi, trzymając się kurczowo ramienia mojego męża. Kiedy tylko skurcz na chwilę odpuszcza, staram się wykorzystać moment i przebieram się w ekspresowym tempie, byle tylko zdążyć przed kolejnym. Robi się nerwowo, bo mąż nie do końca ogarnia zawartość mojej walizki, ale ostatecznie jakoś się nam to udaje. Wychodzę z przebieralni krokiem żywego trupa i zmierzam do windy, nadal głośno jęcząc z bólu. I wtedy przytrafia mi się ciekawy przypadek wspólnoty losu. Mijam faceta, który również zwija się z bólu i jęczy tak samo głośno, jak ja. Echo naszych symultanicznych jęków odbija się od ścian korytarza i myślę sobie, że w sumie jestem w lepszej sytuacji, bo mnie boli z powodu porodu, a jego z powodu choroby lub innego uszczerbku na zdrowiu.

Kolejny, cholernie mocny skurcz, chwyta mnie w momencie, gdy otwierają się przede mną drzwi windy na porodówce. Położna wita mnie więc dokładnie w chwili, gdy z moich ust rozlega się pierwszy, donośny okrzyk bólu. Kładę się spiesznie na łóżku porodowym w celu zbadania. I słyszę coś, co mnie (mówiąc delikatnie) nie nastraja pozytywnie już na starcie: „2 centymetry rozwarcia. Niech pani tak nie wrzeszczy, bo jeszcze długa droga przed panią”. 

Link do całej historii porodowej jak zwykle z okazji urodzin wrzucam w bio. 
A tymczasem polecam rodzinie w maju! 

Joszku Samuelu, wszystkiego najlepszego z okazji czwartych urodzin 🥳 żyj szczęśliwie ❤

#urodziny #czterolatek #4lata #matkapolka
Load More...

Newsletter

Subscribe my Newsletter for new blog posts, tips & new photos. Let's stay updated!

  • Facebook
  • Instagram
  • Pinterest
  • Email

@2019 - All Right Reserved. Designed and Developed by PenciDesign


Back To Top

Read alsox

Nieudana adaptacja w przedszkolu

22 września, 2020

PRL-owskie kostki. Co w nich fajnego?

5 października, 2020

Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

17 listopada, 2020