Za dużo myślę. Zuzanna Marczyńska
  • strona główna
  • o mnie
  • moim zdaniem
    • moim zdaniem

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Nie wierzę w siostrzeństwo.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy mówienie „nie lubię dzieci” jest ok?

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Jestem uprzywilejowana.

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy „bezalkoholowy szampan” dla dzieci jest szkodliwy?

      13 stycznia, 2022

  • wnętrza
    • wnętrza

      Metamorfoza naszego salonu

      13 stycznia, 2022

      wnętrza

      „Zapominanie” – o moim cyklu grafik

      24 lutego, 2021

      wnętrza

      Jak zrobić galerię ścienną?

      22 listopada, 2020

      wnętrza

      Metamorfoza sypialni

      7 października, 2020

      wnętrza

      O mojej różowej łazience

      7 października, 2020

  • macierzyństwo
    • macierzyństwo

      Dlaczego publikuję zdjęcia moich dzieci w sieci?

      15 kwietnia, 2021

      macierzyństwo

      10 faktów, które zaskoczyły mnie w ciąży i…

      28 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Karmienie piersią nie chroni przed… ocenami

      11 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Dlaczego przewijałam dziecko w restauracji?

      11 grudnia, 2020

      macierzyństwo

      Kilka słów o klapsach

      5 października, 2020

  • zdrowie psychiczne
    • zdrowie psychiczne

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      zdrowie psychiczne

      Toksyczna pozytywność

      5 października, 2021

      zdrowie psychiczne

      Psychoterapia nie działa?

      15 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Skuteczność zamiast kłótni.

      13 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Regulacja emocji i przetrwanie kryzysu.

      28 marca, 2021

  • historie
    • moje historie

      Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

      27 maja, 2022

      moje historie

      Blizny.

      31 stycznia, 2022

      moje historie

      Galaretka z pigwy

      21 stycznia, 2022

      moje historie

      Przypadki

      14 stycznia, 2022

      moje historie

      Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

      14 stycznia, 2022

  • #findmomchallenge
    • #findmomchallenge

      #findmomchallenge nr 23

      31 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 22

      13 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 21

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 20

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 19

      6 stycznia, 2021

  • strona główna
  • o mnie
  • moim zdaniem
    • moim zdaniem

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Nie wierzę w siostrzeństwo.

      31 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy mówienie „nie lubię dzieci” jest ok?

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Jestem uprzywilejowana.

      13 stycznia, 2022

      moim zdaniem

      Czy „bezalkoholowy szampan” dla dzieci jest szkodliwy?

      13 stycznia, 2022

  • wnętrza
    • wnętrza

      Metamorfoza naszego salonu

      13 stycznia, 2022

      wnętrza

      „Zapominanie” – o moim cyklu grafik

      24 lutego, 2021

      wnętrza

      Jak zrobić galerię ścienną?

      22 listopada, 2020

      wnętrza

      Metamorfoza sypialni

      7 października, 2020

      wnętrza

      O mojej różowej łazience

      7 października, 2020

  • macierzyństwo
    • macierzyństwo

      Dlaczego publikuję zdjęcia moich dzieci w sieci?

      15 kwietnia, 2021

      macierzyństwo

      10 faktów, które zaskoczyły mnie w ciąży i…

      28 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Karmienie piersią nie chroni przed… ocenami

      11 stycznia, 2021

      macierzyństwo

      Dlaczego przewijałam dziecko w restauracji?

      11 grudnia, 2020

      macierzyństwo

      Kilka słów o klapsach

      5 października, 2020

  • zdrowie psychiczne
    • zdrowie psychiczne

      Nie myl asertywności z agresją.

      31 stycznia, 2022

      zdrowie psychiczne

      Toksyczna pozytywność

      5 października, 2021

      zdrowie psychiczne

      Psychoterapia nie działa?

      15 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Skuteczność zamiast kłótni.

      13 kwietnia, 2021

      zdrowie psychiczne

      Zapiski z terapii. Regulacja emocji i przetrwanie kryzysu.

      28 marca, 2021

  • historie
    • moje historie

      Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

      27 maja, 2022

      moje historie

      Blizny.

      31 stycznia, 2022

      moje historie

      Galaretka z pigwy

      21 stycznia, 2022

      moje historie

      Przypadki

      14 stycznia, 2022

      moje historie

      Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

      14 stycznia, 2022

  • #findmomchallenge
    • #findmomchallenge

      #findmomchallenge nr 23

      31 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 22

      13 stycznia, 2022

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 21

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 20

      15 kwietnia, 2021

      #findmomchallenge

      #findmomchallenge 19

      6 stycznia, 2021

Za dużo myślę. Zuzanna Marczyńska
moje historie

Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

by Zuzanna 27 maja, 2022
written by Zuzanna 27 maja, 2022

… czyli kilka tysięcy słów o czwartym porodzie pierwszej córki.

Słowem wstępu

Wszystkie historie porodowe znajdziecie pod tymi linkami:

Poród nr 1. Gniewko, styczeń 2014

Poród nr 2. Iwo, sierpień 2016

Poród nr 3. Joszko, maj 2018

Poród nr 4. Zelia, marzec 2022

FALSTART

Jest środek nocy z 3 na 4 marca 2022.

„A właściwie kim pani jest z zawodu?” pyta zaciekawiona położna, niedługo po przekroczeniu przeze mnie progu pogrążonej w nocnej ciszy porodówki. W sumie to nie wiem czy w ogóle rodzę, czy to tylko poród urojony. Wolę jednak sprawdzić, gdyż od dłuższego czasu męczą mnie regularne, choć niebolesne skurcze Braxtona Hicksa. Poza tym jestem w terminie porodu numer cztery, a ostatni rozkręcił się dosyć ekspresowo – dlatego też mimo wątpliwości pojawiam się w szpitalu.

„Yyy… fotografką?”  odpowiadam niepewnie, trochę pytając samą siebie. A może powinnam była powiedzieć: „Graficzką, microinfluencerką, artystką, blogerką, niedopisarką, neurotyczką, MADKĄ, człowiekiem ciekawostką, zgniłą symetrystką?”… Myśli jak zwykle odpłynęły gdzieś w bliżej nieokreślone przestrzenie. Wracam na ziemię i zastanawiam się „dlaczego ona właściwie mnie o to pyta?” i tę myśl akurat postanawiam jej wyartykułować.

„A dlaczego pani pyta?”

„Aaa… no bo pani takiego profesjonalnego nazewnictwa używa, że pomyślałam, że pani z branży medycznej”

Wchodzę na salę porodową bez przekonania. Spotykam tam położną, z którą ostatnio rodziłam Joszka. Ona raczej mnie nie pamięta, ale ja pamiętam ją doskonale. Podczas badania szyjki stwierdza rozczarowana, że „nic się tu nie dzieje, nie ma żadnego porodu” i zostawia mnie samą z tym rozczarowaniem, choć bez specjalnego zaskoczenia. Na KTG też nic się nie pisze. A więc to nie intuicja, tylko lęk wykurzył mnie z łożka i kazał szukać upewnienia czy aby na pewno mogę sobie w nim nadal spokojnie spać. Regularne skurcze, nasilające się napięcie i wybuch wojny w Ukrainie sprawiły, że od 2 tygodni siedziałam jak na szpilkach. Na dodatek nieopatrznie założyłam, że urodzę minimum tydzień lub dwa przed terminem, jak w poprzednich ciążach. Tymczasem termin miał minąć następnego dnia, a tu porodu ani widu ani słychu. I tylko ten twardniejący regularnie co 10 minut brzuch… 

Niestety nie przewidziałam, że mimo wykluczenia akcji porodowej będą mnie chcieli po tym falstarcie zostawić na obserwację, a ja zaliczę bezsenną noc z dwiema, chrapiącymi ciężąrnymi na oddziale patologii ciąży. Zdecydowanie nie była to noc, której życzyłabym kobiecie pół doby przed faktycznym porodem. Byłam jednak zbyt zestresowana i nieasertywna, żeby wypisać się na żądanie. Zwłaszcza, że następnego dnia rano miała dyżur moja ginekolog. 

W drodze na oddział patologii ciąży położna wyraża zdziwienie, że to czwarty poród a ja nadal nie umiem rozpoznać skurczy porodowych. Czuję się jak przegryw. Rano moja ginekolog oraz KTG wciąż potwierdzają, że „nic się nie dzieje”. Na szczęście po badaniu mogę wrócić do domu, żeby się umyć i odespać tę fatalną noc. Oto nastał dzień terminu porodu według USG  (termin z daty miesiączki przypada 4 dni później). Niestety po powrocie ze szpitala dopada mnie okropny ból głowy i myślę sobie, że chyba jednak nie dam dziś rady urodzić. Brzuch przez cały czas stawia się regularnie co 10 minut, a skurcze choć zupełnie niebolesne – są coraz bardziej rozpierające i nieprzyjemne. 

PORÓD

Po kilku godzinach odpoczynku wybija 17.00, kiedy to dotychczasowe skurcze zaczynają robić się coraz bardziej bolesne i … nieregularne, gdzieś pomiędzy 5 a 7 minut. Tym razem postanawiam jednak nie panikować a jednocześnie przeczuwając, że to może nie być kolejny falstart – postanawiam udać się do łazienki w celu… zrobienia sobie makijażu i zakręcania włosów na lokówce. Tak się bowiem złożylo, że po drzemce w mokrych włosach wyglądam mało „wyjściowo”, a w końcu trzeba jakoś się zaprezentować po tak długim oczekiwaniu na spotkanie z potomkinią ;). W trakcie czynności kosmetycznych ewidentnie jednak czuję, że skurcze przybierają na siłę. Po dłuższym wahaniu dzwonię do mojej ginekolog i stwierdzam, że „coś mi się wydaje, że chyba jednak rodzę”, na co ona potwierdza, że „słyszy po głosie, że się zaczęło” i proponuje nie zwlekać z wyjazdem do szpitala. Zatem szybki telefon do rodziców, żeby zostali z dziećmi i za chwilę jesteśmy ponownie w drodze na porodówkę, choć nie minęła nawet doba od poprzedniej podróży. Tym razem jednak jestem znacznie bardziej przekonana co do jej zasadności. W samochodzie skurcze są coraz mocniejsze, regularnie co 5 minut, ale testuję techniki oddechowe, z którymi raczyłam się po raz pierwszy zapoznać jakiś miesiąc przed ostatnim porodem 😉 Póki co, mam poczucie, że cały ten ból jest całkiem do zniesienia (przy ostatnim porodzie miałam poczucie, że jest absolutnie nie do zniesienia znaczniej szybciej). 

Po 18.00 przekraczam próg Izby Przyjęć. Mieszko pomaga mi się przebrać, po czym wychodzi z powrotem do holu, żeby poczekać na sygnał z porodówki (jak już potwierdzą, że faktycznie rodzę). Stoję w samej koszuli pośrodku Izby Przyjęć i przestępując nerwowo z nogi na nogę czekam aż łaskawie ktoś raczy zrobić mi test na Covid i podjedzie windą na porodówkę (takie są procedury). Minuty mijają, skurcze już nie są co 5, ale co 2 minuty. Z każdym kolejnym grymas bólu na mojej twarzy jest zapewne coraz bardziej zauważalny, choć o dziwo wciąż jestem „na chodzie”, a nawet nie jęczę z bólu. Wreszcie o 18.30 czuję ciepło między nogami. Po raz pierwszy w życiu samoczynnie odchodzą mi wody, jeszcze przed dotarciem na porodówkę. Alarmuję więc personel i słyszę od wyluzowanego ratownika medycznego klasyczne:

„A to pierwsze dziecko, tak?”

„A nie, czwarte.”

Lekkie zaskoczenie maluje się na jego twarzy, ale testu na Covid nie odpuszcza. W międzyczasie udaje mi się zadzwonić do Mieszka z informacją, że na pewno rodzę, bo odeszły mi wody, więc niech się już szykuje na tę porodówkę. Kiedy za chwilę sama tam docieram – słyszę, że akurat położna rozmawia z nim przez telefon

„No tak… przyszła właśnie jedna, ale jeszcze nie badaliśmy. Damy panu znać po badaniu.”

Kładę się zatem na znajomym łóżku porodowym (na tej samej sali co zawsze) w celu weryfikacji etapu porodu. Teraz to już boli na całego, a ja przy każdym skurczu się drę, choć wiem, że nie warto. Mimo wszystko inaczej nie potrafię. Staram się tylko zarezerwować krzyk pełnogardłowy na samą końcówkę skurczu.

„7 centymetrów” mówi położna a ja odpowiadam, żeby dzwoniła po męża i, że chcę znieczulenie. 

„Eee… po co znieczulenie? Ja Pani mówię, że sama pani urodzi za chwilę” rzecze położna uspokajająco, jednocześnie gmerając mi w szyjce w celu upuszczenia całości wód płodowych.  Na oddział dzwoni moja ginekolog, żeby zapytać czy dotarłam. W odpowiedzi pada: „Ano, słychać ją, prawda?”.

Nagle zaczyna się robić niebezpiecznie znajomo, znajomo nerwowo. Mam deja vu. Na KTG włącza się alarm, co oznacza, że tętno dziecka niebezpiecznie spada, choć nie mam pojęcia jak bardzo. Położne porozumiewają się między sobą jakby ciszej, półsłówkami. „Co się dzieje, czemu tak?”, „Nie wiem”. Dostaję wąsy z tlenem – to nie jest dobry znak. Ten poród w niczym nie przypomina poprzedniego, za to bardzo przypomina ten pierwszy, zakończony próżnociągiem i 4 apgarami Gniewka. Nieprzytomnym z bólu wzrokiem wodzę po pomieszczeniu. O nic nie pytam, ale wszystko do mnie dociera. Podczas gdy położna zakłada mi wenflon, na sali zaczyna się robić tłoczno: 6 osób z personelu – zupełnie jak 8 lat tamu.

„To ile mamy rozwarcia?” pyta lekarz. 

„Pełne jest” odpowiada położna ku mojemu zaskoczeniu. Doprawdy nie wiem kiedy to się stało i nie wiem nawet czy dziecko jest wstawione, czy przypadkiem znów ktoś nie wpadnie na pomysł zrobienia mi manewru Kristellera. Krzyczę „Męża zawołajcie”. 

„Tak, tak zawołamy” słyszę w odpowiedzi.

I… nikt nie go nie woła. KTG nadal niestrudzenie alarmuje o zbyt niskim tętnie dziecka, nie chce przestać. To jest ten etap, kiedy ból upośledza percepcję, rzeczywistość się w tym bólu rozpływa, odrealnia, usennia. 

„Sala operacyjna jest wolna? Ok. A Próżnociąg mamy?” słyszę kolejne pytania lekarza i zastanawiam się na co oni czekają. Niech mnie już biorą na tę cesarkę, byle tylko dziecko nie ucierpiało. Byle tylko nie było powtórki z rozrywki.

„Pani może śmiało przeć” zachęca położna

„Proszę przeć!” naciska druga

Niby czuję, że faktycznie mogę, ale zupełnie tracę zapał i nadzieję, że uda mi się urodzić naturalnie. Kolejny gwałtowny skurcz jest jak fala, która wyrzuca moje bezwładne ciało na brzeg… by po chwili wciągnąć je z powrotem. Czuję się jak prawie-truchło, które jeszcze lekko się szamocze, ale już prawie nie ma w nim życia. I nie ma nadziei. Za to myśli w głowie wciąż są całkiem żywe i podpowiadają katastroficzne scenariusze, że przecież nie wyprę tego dziecka, że to będzie za długo trwało, że historia się powtórzy, dziecko znów się urodzi niedotlenione jak podczas pierwszego porodu.

„Ale ja nie umiem, nie dam rady, przecież nie urodzę. Już jedno dziecko miałam niedotlenione, próżnociąg, 4 apgary…” mówię na jednym wydechu, byle zdążyć przed kolejnym skurczem, byle im przekazać moją ostatnią wolę.

„Ale pani urodzi! No rodzi pani teraz, serio! Da pani radę!” lekarz nie daje za wygraną, choć KTG wciąż nie przestaje wydawać niepokojących dźwięków. Pi Pi Pi Pi.

Idzie skurcz i wszyscy dopingują mnie tak mocno, że chociaż sama w siebie nie wierzę, to czuję, że wstępują we mnie jakieś nadludzkie siły. I chociaż wciąż się drę i sabotuję aktywnie w myślach i słowach, negując własną sprawczość – to jednocześnie czynem walczę, by moja córka jak najszybciej znalazła się po drugiej stronie brzucha.

Ale jest jeden, poważny problem, którego w całym tym amoku nie jestem w stanie wyartykułować. Nie mam się czego chwycić, nie mam jak się zaprzeć. Choć jest mi to cholernie potrzebne – nigdzie nie znajduję bocznych barierek, których mogłabym się złapać (na drugi dzień dowiaduję się, że gdy wokół robi się tloczniej to personel opuszcza barierki, żeby mieć swobodny dostęp). Chwytam się więc tego, co mi się akurat napatoczy, a są to z jednej strony ręce położnej, z drugiej zaś lekarza. Oboje wyrywają się w popłochu pod wpływem mojej siły. 

„Auaaa! Ręce mi pani zaraz połamie” słyszę, choć zupełnie się tym nie przejmuję i nikogo nie chcę puścić. Te ich ręce to moja jedyna deska ratunku – z całą pewnością zostawiam im na nich solidne pamiątki w postaci siniaków. W końcu jednak łapię oparcie łóżka za moimi plecami – nie jest to zbyt wygodna opcja, ale zawsze coś. Alarm niestrudzenie oznajmia, że zapis KTG nadal jest nieprawidłowy.

Tak samo jak przy poprzednim porodzie, przenoszę się myślami dekadę wstecz, w podkrakowskie skałki, w czasy mojej przygody ze wspinaczką. Współtowarzysze zbiorowo dopingowali mnie wówczas w trudach drogi, wierząc, że uda mi się pokonać kolejne przeszkody. „Dajesz, dajesz!!! Uda ci się!” krzyczeli chórem. Nie wiem co krzyczy personel, ale głowę bym dała, że dokładnie to samo. Nie wiem ile to wszystko trwa (po fakcie okazuje się, że… 20 minut O_O), na którym skurczu rodzi się dziecko. Jedyne co wiem to, że właśnie po raz trzeci jestem nacięta i zupełnie mnie to ani nie boli, ani nie obchodzi – liczy się tylko to, że to już koniec, a w zasadzie początek mojej córki po tej stronie brzucha.

I oto jest. Różowe, mokre ciałko, czarne, gęste włoski umazane krwią i mazią płodową. Od razu sprawdzam – to naprawdę dziewczynka! Po trzech synach doczekałam się wreszcie córki. Ciężko mi uwierzyć, że to już, że właśnie urodziłam tu zupełnie sama pośród obcych ludzi i nie ma w tym żadnego dramatu, choć przecież okoliczności jeszcze chwilę temu wydawały się być całkiem dramatyczne. Teraz jednak nic się nie liczy ponad to miękkie, świeże ciałko noworodka, pachnące innym światem. 

Jest 18:50. Witam Cię Zelio Mario, córko wyczekana, całe 52 centrymetry i 3400 gramów szczęścia. 

EPILOG

„Ale na kolejny poród to już musi sobie pani ogarnąć jakiś tusz wodoodporny ;)” doktor kwituje moją facjatę z niemal doszczętnie rozmytym makijażem.

Szyją mnie kolejne pół godziny, z dzieckiem na piersi. Telefon dostaję do ręki dopiero na sam koniec – o 19:20 dzwonię do męża, który wciąż czeka w holu na sygnał z porodówki, że poród się zaczął.

„No cześć. Wiesz, że ja już urodziłam?”

czwarty poródimię Zelianarodziny ZeliiNATURALNIE PO CESARCEruda śląska godulasliderspadki tętna podczas poroduszpital w rudzie śląskiejvbacZelia
0 comment
7
FacebookTwitterPinterestEmail
Zuzanna

previous post
#findmomchallenge nr 23

You may also like

Blizny.

31 stycznia, 2022

Galaretka z pigwy

21 stycznia, 2022

Przypadki

14 stycznia, 2022

Korczyna. Dziennik pewnej wyprawy.

14 stycznia, 2022

16 faktów o mnie

13 stycznia, 2022

Moje podsumowanie roku 2020

6 stycznia, 2021

O moim malowaniu słów kilka.

27 grudnia, 2020

Brzegi. Wspomnienie dzieciństwa.

27 grudnia, 2020

Co mi daje blogowanie?

8 grudnia, 2020

Cześć, jestem Zuza.

21 listopada, 2020

O mnie

O mnie

Zuzanna Marczyńska-Maliszewska

Kobieta Chaos. Absolwentka grafiki na ASP w Katowicach, fotografka, żona architekta, mama trzech synów i córki. Wewnętrzny imperatyw tworzenia realizuje na wiele sposobów. Na co dzień ma problem z prokrastynacją / organizacją (niepotrzebne skreśl, a może raczej nic nie skreślaj) i za dużo myśli. Nie lubi gotować i sprzątać, ale lubi dobre jedzenie i porządek (ot, paradoks). Lubi też opuszczone miejsca, kawę latte o poranku i zapach powietrza po burzy. Więcej >>>

zu.marczynska@gmail.com

Instagram

zuzanna.marczynska

⚠️ TE WYTYCZNE DOTYCZĄ OSÓB DOROSŁYCH BEZ O ⚠️ TE WYTYCZNE DOTYCZĄ OSÓB DOROSŁYCH BEZ OBCIĄŻEŃ ZDROWOTNYCH (RÓWNIEŻ PSYCHICZNYCH), NIE BIORĄCYCH LEKÓW WCHODZĄCYCH W REAKCJE Z ALKOHOLEM. NIE DOTYCZĄ OSÓB NIELETNICH, KOBIET W CIĄŻY I KARMIĄCYCH PIERSIĄ ⚠️

👉 CO OZNACZAJĄ LIMITY PICIA NISKIEGO RYZYKA? Na jednej z grafik przedstawiam Wam limity tzw wzorca picia alkoholu na poziomie niskiego ryzyka szkód. Korzystałam z amerykańskich wytycznych NIAAA (National Institute of Alcohol Abuse and Alcoholism), ale faktem jest, że każda organizacja zajmująca się zdrowiem publicznym ma własne limity, które nieco się od siebie różnią. Niektóre kraje nie robią rozróżnienia płciowego (choć w przypadku metabolizowania alkoholu te różnice są spore) i ustalają jeden, uśredniony limit - przykładowo w Australii  jest to 10 drinków w tygodniu i nie więcej niż 4 za jednym razem. Jakie informacje jeszcze warto dodać? 

👉 W przypadku picia codziennego należy zachować w tyg.minimum 2 dni przerwy (najlepiej pod rząd). 

👉 Pojęcie BINGE DRINKING w języku polskim oznacza epizod intensywnego, szkodliwego picia "na umór", powodującego wzrost stężenia alkoholu we krwi do 0,08% lub wyżej (= więcej niż 4 drinki na raz u kobiet i więcej niż 5-6 u mężczyzn). Wg amerykańskiej agencji rządowej zajmującej się uzależnieniami i zdrowiem psychicznym SAMHSA  taki wzorzec picia przed 5 dni w miesiącu (niekoniecznie pod rząd) jest uznany za ryzykowny. 

⚠️ GWOLI ŚCISŁOŚCI ja jestem za całkowitym zakazem reklam KAŻDEGO alkoholu i ograniczeniem jego dostępności w sklepach. Sama od 9 lat nie piję. Nie jestem natomiast przeciwniczką napojów 0% i nie wymagam od wszystkich bycia całkowitymi abstynentami.

Do tego riserczu sprowokowała mnie oczywiście krucjata zapoczątkowana w zeszłym tygodniu przez @janekspiewak i @zofix.zofix , ale też dyskusja pod postami u @alicja_juniak i @nomadmum81.

A jakie jest Wasze zdanie o piciu alkoholu i jego reklamach?

#alkohol #alkoholizm #abstynencja
Dziś Iwo kończy 6 lat ❤ 120 lat Synku! Bądź Dziś Iwo kończy 6 lat ❤ 120 lat Synku! Bądź szczęśliwym człowiekiem ❤

Z tej okazji jak zwykle fragment mojej historii porodowej, jedynej cesarskiej 👇👇👇

Jak w kalejdoskopie jedna lampa za drugą, sufit, skrzydłowe drzwi, skręcamy, lampy, drugie drzwi, skręcamy, wjeżdżam na blok operacyjny i z każdą chwilą robię się coraz bardziej zależna, coraz mniej za siebie odpowiedzialna, coraz bardziej w sobie skulona. Zielone kafelki, lekarskie fartuchy, maski, lampy o świetle tak mocnym jakby przenikało ciało na wylot.

Kiedy siedzę taka zgarbiona, z moim zniekształconym skoliozą kręgosłupem wygiętym w łuk by ułatwić lekarce wbicie igły – mam ochotę się z tego wypisać. „Sorry, ja wysiadam. To jednak nie dla mnie,  to nie na moje nerwy.” Jestem już w apogeum mojej bezbronności, w tej cieniutkiej koszulinie, bezwładna od pasa w dół, rozkrzyżowana na fotelu – do jednej ręki podpięty ciśnieniomierz, ciągle na nowo robiący pomiary, do drugiej – kroplówka. Na twarz dostaję maskę z tlenem, a kiedy pani anestezjolog informuje mnie, że może mi się zrobić słabo i niedobrze – czuję, że robi mi się słabo i niedobrze. „Ja nie chcę. Boję się.” Wychodzi ze mnie cały ten nagi, ludzki strach i przerażenie osoby pozbawionej kontroli nad swoim ciałem, zdanej na innych. Jestem tylko przerażonym, małym dzieciakiem, nikim więcej.

Nie słucham już nikogo, zaciskam oczy i żołądek jak podczas zjazdu z najwyższego rollercoastera, myśląc, że wytrzymam, że zaraz będzie po. I czuję cięcie, szarpanie, w jedną, drugą stronę, grzebią mi w trzewiach. To nie boli, nic a nic. Tylko czuję, wiem, że wyciągają ze mnie dziecko. Godzina 11.10. JEST! Widzę wreszcie na własne oczy to zakrwawione, różowe (!), bynajmniej nie sine, ciałko w rękach doktora tuż nad parawanem. Ma stopy. Ma czarne włosy. Ba, nawet płacze! I to głośno! A więc to właśnie jest mój drugi syn. Na imię mu Iwo Joachim. Jak się za chwilę okaże – całe 56 cm długości i 3545 gramów żywej wagi.

„Ojej” to moje pierwsze słowa. „Ojej. Płacze. Ojej.” Bezbrzeżne zdziwienie, że właśnie w ciągu minuty z brzucha wydobyli mi dziecko.

Cału tekst u mnie na blogu zaduzomysle.pl (link w bio).

#cesarskieciecie #poród #historiaporodowa #urodziny
Dzikie dzieci w rzece. #wakacje #lato #latowpols Dzikie dzieci w rzece. 

#wakacje #lato #latowpolsce #sierpień #wakacjewgórach #wakacje2022 #wakacjewpolsce #Beskidy #żywiec #góry
Zazwyczaj niewiele mówię na temat mojej pierwsze Zazwyczaj niewiele mówię na temat mojej pierwszej psychoterapii w której byłam ponad dwa lata. Chętniej opowiadam o tej drugiej, bo więcej z niej wyniosłam.  Nie jest jednak prawdą, że analiza jungowska niczego mnie nie nauczyła. 

Bardzo dokładnie pamiętam kiedy po raz pierwszy doświadczyłam tak zwanego przeniesienia. Jest to zjawisko bardzo istotne w procesie psychoterapii w nurtach psychodynamicznych i psychanalitycznych. Polega na nieświadomym odtworzeniu w relacji z terapeutą reakcji emocjonalnych doświadczonych w doczesnym życiu, najczęściej z udziałem ważnych osób. Czasem polega to na przypisaniu zachowaniom terapety jakichś intencji, przeniesieniu pewnych przekonań,  schematów, wzorców zachowań. 

Pamiętam taką sytuację, kiedy opowiadałam coś terapeutce i miałam wrażenie,  że ona jest już poirytowana moją osobą (kto wie,  może faktycznie była), że ma już dość tego mojego ględzenia w kółko na ten sam temat,  tego słowotoku wiecznego (abstrahując od tego,  że terapia troche po to jest 😄), tego rozwlekania, szczegółowego analizowania, rozgrzebywania, mielenia. Coś mi odpowiedziała,  jakoś skomentowała, może o coś dopytała z jakimś tonem i to coś,  czego dziś nawet nie pamiętam dokładnie,  uruchomiło lawinę.  Właściwie nie lawinę, ale potok łez. 

Wybuchnęłam płaczem.  Nawet własna terapeutka ma mnie dosyć. Nikt już nie może słychać tego wiecznego ględzenia. Wszyscy mają mnie dosyć. Wszystkich irytuję, drażnię, denerwuję. Jestem przyczyną stłumionych westchnień znużenia, ukradkowego wywracania oczami, poirytowanego podrygiwania, pragnienia ucieczki, wyższościowego strofowania. Mów ciszej, mów wolniej, do sedna, nie rozwlekaj się tak, ale o czym to ja właściwie...?

Tamta sytuacja uświadomiła mi tę drzazgę nieadekwatności głęboko we mnie utkwioną. A potem przychodzi jakaś randomowa baba z internetów i jak gdyby nigdy nic komentuje "unfollow bo ty tak analizujesz w nieskończoność, mielisz w kółko te tematy,  nie da się tego czytać, sraczka informacyjna".

Tak więc,  kochani, cieszę się,  że tu ze mną tkwicie mimo wszystko 😘 macie podobne wspomnienia z psychoterapii?
Tę rolkę zrobiłam dziś łącznie z montażem w Tę rolkę zrobiłam dziś łącznie z montażem w jakieś 15 minut 😆 to #truestory z dzisiejszego poranka. #toniejestwspółpraca, ale uważam,  że firma @knorrpolska powinna ze mną takową nawiązać,  gdyż od 3 klasy podstawówki jestem piewczynią smaku tego znamienitego  sosu Napoli w proszku. Wie to najbliższa rodzina, wiedzą to znajomi i wie to pani z kiosku na moim osiedlu. Czasem gdy tylko przekraczam jego próg jeszcze przed grzecznościowym "dzień dobry" od razu informuje mnie czy sos Napoli jest na stanie czy go nie ma 🤣🤣🤣 a jako jest Wasz #comfortfood ? 

Ps. Kto poznaje soundtrack z mojego ulubionego serialu? 😁

#jedzenie #śmieszne #spaghetti #zzyciamatki #fastfood
(JESZCZE ZATĘSKNISZ) To zdjęcie jest już nieak (JESZCZE ZATĘSKNISZ)

To zdjęcie jest już nieaktualne,  bo 3 tygodnie to w życiu niemowlaka szmat czasu. A tymczasem 4 sierpnia Zelia skończyła już 5 miesięcy. Nie zastanawiam się bynajmniej "kiedy to minęło", bo dokładnie wiem kiedy. Wtedy,  kiedy przekraczałam progi gabinetów kolejnych lekarzy, specjalistów od różnych przypadłości żeby zrobić kolejne badanie, szczepienie, ważenie... Minęło, kiedy odmierzałam czasy czuwania z nadzieją  na dłuższą drzemkę, kiedy z niepokojem czekałam na następny wieczór poświęcony nieudanym próbom uśpienia, kiedy czułam frustrację,  stres,  niepokój,  kiedy pot spływał mi po czole w upale bezradności. 

Ale to, wbrew pozorom, nie będzie tekst poświęcony marudzeniu. Bo w ramach bywania od czasu do czasu nieszczęśliwą w szczególe - to w ogóle jestem szczęśliwa i cieszy mnie miejsce  w którym dziś jestem. Dużo rzeczy jest do poprawienia, naprawienia, wyszlifowania, bo nie mam idealnego życia, a nawet calkiem mu daleko do ideału,  ale bardzo je doceniam. Nie żałuję niczego, z nikim bym się nie zamieniła, nie cofnęłabym czasu, żeby być kimś innym, z kimś innym, gdzie indziej. Matką też nie jestem idealną, ale bardzo się cieszę z przywileju bycia nią.

Czytałam właśnie mój post z 27 marca tego roku. Tak bardzo było mi ciężko w deprywacji snu i ciągnących się tygodniami problemach z noworodkiem. Tak wiele trudnych emocji, niepewności i lęków przeżywałam. Ludzie pisali mi "Jeszcze będziesz za tym tęsknić", a ja zazdrościłam tym, którzy mają siły i chęci by zachwycać się "w tym pięknym czasie" malutkimi stópkami swoich noworodków i trzymałam się kurczowo myśli,  że to minie i, że inni mają gorzej. I to mi wtedy pomagało. 

Tymczasem (surprise!) wcale nie tęsknię, bo teraz mam lepszy czas. To dzisiaj się zachwycam stópkami, bo dziś jestem wyspana, a dzieciątko może nie całkiem bezproblemowe (są w ogóle takie?), ale pomiędzy stanem aktualnym, a ówczesnym jest  przysłowiowe niebo vs ziemia. 

#macierzyństwo #macierzynstwo #macierzynstwobezsciemy #macierzynstwobezlukru #macierzyństwobezściemy #rodzicembyć #rodzicielstwo #matkapolka #matka #dzieci #niemowlak #córeczka #dzidziuś #instamateczki #instamatki #wielodzietni
Z całym szacunkiem dla mojego męża, ale nieste Z całym szacunkiem dla mojego męża,  ale niestety często ciężko mi się zrelaksować w warunkach domowych 😆 a jak u Was? Znacie to? 
.
.
.
.

#macierzynstwo #macierzyństwo #macierzynstwobezsciemy #macierzynstwobezlukru #motherhood #matkapolka #instamatki #matka #rodzicielstwo #rodzicembyć #rodzice #rodzew2022 #wielodzietni #wielodzietnitakmają #instamateczki #instamateczka #instamaternity #maternity #matka
(Całość tekstu w karuzeli) Ten temat poruszył (Całość tekstu w karuzeli)

Ten temat poruszyła ostatnio Gosia (@rodzinawaustralii ), skłaniając mnie do osobistych przemyśleń, którymi zapragnęłam się z Wami podzielić. Gosia dała się w stories wypowiedzieć osobom, które czują, że macierzyństwa żałują (jeśli jesteście ciekawi, to odsyłam do jej zapisanych stories), jednocześnie przyczyniając się do normalizacji zjawiska. Ja z kolei chciałam się podzielić z Wami moimi spostrzeżeniami i poznać Wasze opinie.

Choć osobiście nigdy nie żałowałam własnego macierzyństwa (nawet kiedy było bardzo ciężko) to rozumiem osoby,  które mają inaczej. Metamocje (czyli w tym przypadku np wstyd z powodu tego żalu), odczuwany na skutek presj społecznych oczekiwań jeszcze nikomu nie służył. Nie uważam też, że te żałujące macierzyństwa matki nie kochają swoich dzieci. Myślę,  że warto się jednak pochylić  nad tym problemem. 

Ktoś napisał, że nie chciałby być dzieckiem rodziców,  którzy żałują jego istnienia. Kto by chciał dowiedzieć się czegoś podobnego? To z pewnością byłby cios. Często jest to jednak żal tłumaczony przez rodziców jako tęsknota za dawnym życiem, za brakiem tylu obowiązków, obciążeń emocjonalnych, poczucie nie odnalezienia się w roli rodzica i poczucie winy wobec dziecka, które dostaje od niego za mało. Przeświadczenie, że życie byłoby dla nas lepsze w wersji bezdzietnej.

Nie oceniam negatywnie żadnego rodzica, który takie emocje przeżywa. Uważam, że każdy ma prawo do swoich uczuć, nie warto od nich uciekać, warto się im przyglądać. Mam natomiast taką trudną refleksję, którą chcę się podzielić i zweryfikować (bo może się mylę), że wartość życia dziecka nie rekompensuje żałującym rodzicom wartości tego, co utracili na skutek rodzicielstwa.

Mogłabym to porównać do nieudanego związku, który podsumowalibyśmy słowami: "Żałuję, że Cię poznałam.  Lepiej by było, gdybyśmy się nigdy nie spotkali." I tak, to jest przykre w kontekście dziecka, które na świat sprowadziliśmy. A jednocześnie to żałowanie jest ludzkie i się zdarza,  bo niestety prawdą jest, że "tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono".

Co o tym sądzicie?

#macierzyństwo
#macierzynstwobezlukru
#macierzynstwo #macierzynstwobezsciemy #rodzicielstwo #instamatki
Moje podejście do projektowania wnętrz jest bard Moje podejście do projektowania wnętrz jest bardzo specyficzne. Kiedy śledzę wstecz wszystkie te procesy - nigdy nie byłam pewna swoich koncepcji. Zawsze krystalizowały się powoli, chaotycznie, z magmy niejednokrotnie skrajnie różnych inspiracji i sugestii osób,  których impulsywnie prosiłam o porady (jakby mój mózg wołał do wszystkich wokół "help! Pomóż mi to sobie ułożyć!"). Chyba z tego też powodu dobrze się czuję w eklektyzmie i maksymalizmie. Tutaj jest mniej zasad, mniej ograniczeń - może być po mojemu, intuicyjnie, nawet jeśli to oznacza łączenie rzeczy teoretycznie z różnych światów. Tutaj te światy mogą się spotkać w jednym. 

A jednocześnie to rodzi frustrację, kiedy nie wiesz co wybrać,  w którą stronę iść,  podoba Ci się za dużo rzeczy na raz, a przy okazji perspektywa estetycznej porażki napawa przerażeniem.  U mnie nie ma podejścia "no trudno,  najwyżej nie wyjdzie" - bo ja po prostu  wiem,  że zgrzyt wizualny powoduje u mnie zbyt duży dysonans, a ta z kolei rodzi kompulsywną potrzebę natychmiastowego naprawienia porażki.

Co ciekawe - sporo decyzji podejmowałam po wielokrotnych rozkminach, na ostatnią chwilę ponownie je zmieniając. Tak było m.in. z kolorem fug w płytkach.  Decyzja finalna była dobra, a mało brakowało że kolejne pół roku spedzilabym naprawiając je pisakiem do fug 😆 Inna sprawa,  że dziś bym nie wybrała wielu materiałów ponownie (niestety moja perspektywa stricte estetyczna vs Mieszka ekonomiczno-praktyczna były podstawowym powodem kłótni, co nie ułatwiało zadania). No i nie oszukujmy się, że pewnych decyzji się nie da tak łatwo naprawić... Np zły wybór płytek w łazience do dziś jest moim wyrzutem sumienia - na szczęście dzięki zmianie koloru ścian i doborze odpowiednich dodatków - dziś jest mi go łatwiej zaakceptować. 

Aktualnie jestem na kolejnym etapie rozbierania przyszłego pokoju Zelii na czynniki pierwsze. Będzie tapeta, to już pewne. Na razie nie robię boazerii, ale za to ściany i meble będę malowała. A to wszystko mnie czeka po powrocie z wakacji. 

Jakie macie podejście do projektowania swoich wnętrz?

#kuchnia
#kuchnianawymiar
#greykitchen
#mykitchen
#kuchniamarzen #polskiewnetrza#domoweinspiracje #kitchensofinsta
Load More...

TU TEŻ JESTEM

Facebook Instagram Pinterest Email

OSTATNIE POSTY

  • Historia porodowa IV. Narodziny Zelii

    27 maja, 2022
  • #findmomchallenge nr 23

    31 stycznia, 2022
  • Nie myl asertywności z agresją.

    31 stycznia, 2022
  • Blizny.

    31 stycznia, 2022
  • Nie wierzę w siostrzeństwo.

    31 stycznia, 2022

Kategorie

  • #findmomchallenge (24)
  • macierzyństwo (15)
  • moim zdaniem (19)
  • moje historie (20)
  • Uncategorized (4)
  • wnętrza (5)
  • zdrowie psychiczne (18)

Instagram

zuzanna.marczynska

⚠️ TE WYTYCZNE DOTYCZĄ OSÓB DOROSŁYCH BEZ O ⚠️ TE WYTYCZNE DOTYCZĄ OSÓB DOROSŁYCH BEZ OBCIĄŻEŃ ZDROWOTNYCH (RÓWNIEŻ PSYCHICZNYCH), NIE BIORĄCYCH LEKÓW WCHODZĄCYCH W REAKCJE Z ALKOHOLEM. NIE DOTYCZĄ OSÓB NIELETNICH, KOBIET W CIĄŻY I KARMIĄCYCH PIERSIĄ ⚠️

👉 CO OZNACZAJĄ LIMITY PICIA NISKIEGO RYZYKA? Na jednej z grafik przedstawiam Wam limity tzw wzorca picia alkoholu na poziomie niskiego ryzyka szkód. Korzystałam z amerykańskich wytycznych NIAAA (National Institute of Alcohol Abuse and Alcoholism), ale faktem jest, że każda organizacja zajmująca się zdrowiem publicznym ma własne limity, które nieco się od siebie różnią. Niektóre kraje nie robią rozróżnienia płciowego (choć w przypadku metabolizowania alkoholu te różnice są spore) i ustalają jeden, uśredniony limit - przykładowo w Australii  jest to 10 drinków w tygodniu i nie więcej niż 4 za jednym razem. Jakie informacje jeszcze warto dodać? 

👉 W przypadku picia codziennego należy zachować w tyg.minimum 2 dni przerwy (najlepiej pod rząd). 

👉 Pojęcie BINGE DRINKING w języku polskim oznacza epizod intensywnego, szkodliwego picia "na umór", powodującego wzrost stężenia alkoholu we krwi do 0,08% lub wyżej (= więcej niż 4 drinki na raz u kobiet i więcej niż 5-6 u mężczyzn). Wg amerykańskiej agencji rządowej zajmującej się uzależnieniami i zdrowiem psychicznym SAMHSA  taki wzorzec picia przed 5 dni w miesiącu (niekoniecznie pod rząd) jest uznany za ryzykowny. 

⚠️ GWOLI ŚCISŁOŚCI ja jestem za całkowitym zakazem reklam KAŻDEGO alkoholu i ograniczeniem jego dostępności w sklepach. Sama od 9 lat nie piję. Nie jestem natomiast przeciwniczką napojów 0% i nie wymagam od wszystkich bycia całkowitymi abstynentami.

Do tego riserczu sprowokowała mnie oczywiście krucjata zapoczątkowana w zeszłym tygodniu przez @janekspiewak i @zofix.zofix , ale też dyskusja pod postami u @alicja_juniak i @nomadmum81.

A jakie jest Wasze zdanie o piciu alkoholu i jego reklamach?

#alkohol #alkoholizm #abstynencja
Dziś Iwo kończy 6 lat ❤ 120 lat Synku! Bądź Dziś Iwo kończy 6 lat ❤ 120 lat Synku! Bądź szczęśliwym człowiekiem ❤

Z tej okazji jak zwykle fragment mojej historii porodowej, jedynej cesarskiej 👇👇👇

Jak w kalejdoskopie jedna lampa za drugą, sufit, skrzydłowe drzwi, skręcamy, lampy, drugie drzwi, skręcamy, wjeżdżam na blok operacyjny i z każdą chwilą robię się coraz bardziej zależna, coraz mniej za siebie odpowiedzialna, coraz bardziej w sobie skulona. Zielone kafelki, lekarskie fartuchy, maski, lampy o świetle tak mocnym jakby przenikało ciało na wylot.

Kiedy siedzę taka zgarbiona, z moim zniekształconym skoliozą kręgosłupem wygiętym w łuk by ułatwić lekarce wbicie igły – mam ochotę się z tego wypisać. „Sorry, ja wysiadam. To jednak nie dla mnie,  to nie na moje nerwy.” Jestem już w apogeum mojej bezbronności, w tej cieniutkiej koszulinie, bezwładna od pasa w dół, rozkrzyżowana na fotelu – do jednej ręki podpięty ciśnieniomierz, ciągle na nowo robiący pomiary, do drugiej – kroplówka. Na twarz dostaję maskę z tlenem, a kiedy pani anestezjolog informuje mnie, że może mi się zrobić słabo i niedobrze – czuję, że robi mi się słabo i niedobrze. „Ja nie chcę. Boję się.” Wychodzi ze mnie cały ten nagi, ludzki strach i przerażenie osoby pozbawionej kontroli nad swoim ciałem, zdanej na innych. Jestem tylko przerażonym, małym dzieciakiem, nikim więcej.

Nie słucham już nikogo, zaciskam oczy i żołądek jak podczas zjazdu z najwyższego rollercoastera, myśląc, że wytrzymam, że zaraz będzie po. I czuję cięcie, szarpanie, w jedną, drugą stronę, grzebią mi w trzewiach. To nie boli, nic a nic. Tylko czuję, wiem, że wyciągają ze mnie dziecko. Godzina 11.10. JEST! Widzę wreszcie na własne oczy to zakrwawione, różowe (!), bynajmniej nie sine, ciałko w rękach doktora tuż nad parawanem. Ma stopy. Ma czarne włosy. Ba, nawet płacze! I to głośno! A więc to właśnie jest mój drugi syn. Na imię mu Iwo Joachim. Jak się za chwilę okaże – całe 56 cm długości i 3545 gramów żywej wagi.

„Ojej” to moje pierwsze słowa. „Ojej. Płacze. Ojej.” Bezbrzeżne zdziwienie, że właśnie w ciągu minuty z brzucha wydobyli mi dziecko.

Cału tekst u mnie na blogu zaduzomysle.pl (link w bio).

#cesarskieciecie #poród #historiaporodowa #urodziny
Dzikie dzieci w rzece. #wakacje #lato #latowpols Dzikie dzieci w rzece. 

#wakacje #lato #latowpolsce #sierpień #wakacjewgórach #wakacje2022 #wakacjewpolsce #Beskidy #żywiec #góry
Zazwyczaj niewiele mówię na temat mojej pierwsze Zazwyczaj niewiele mówię na temat mojej pierwszej psychoterapii w której byłam ponad dwa lata. Chętniej opowiadam o tej drugiej, bo więcej z niej wyniosłam.  Nie jest jednak prawdą, że analiza jungowska niczego mnie nie nauczyła. 

Bardzo dokładnie pamiętam kiedy po raz pierwszy doświadczyłam tak zwanego przeniesienia. Jest to zjawisko bardzo istotne w procesie psychoterapii w nurtach psychodynamicznych i psychanalitycznych. Polega na nieświadomym odtworzeniu w relacji z terapeutą reakcji emocjonalnych doświadczonych w doczesnym życiu, najczęściej z udziałem ważnych osób. Czasem polega to na przypisaniu zachowaniom terapety jakichś intencji, przeniesieniu pewnych przekonań,  schematów, wzorców zachowań. 

Pamiętam taką sytuację, kiedy opowiadałam coś terapeutce i miałam wrażenie,  że ona jest już poirytowana moją osobą (kto wie,  może faktycznie była), że ma już dość tego mojego ględzenia w kółko na ten sam temat,  tego słowotoku wiecznego (abstrahując od tego,  że terapia troche po to jest 😄), tego rozwlekania, szczegółowego analizowania, rozgrzebywania, mielenia. Coś mi odpowiedziała,  jakoś skomentowała, może o coś dopytała z jakimś tonem i to coś,  czego dziś nawet nie pamiętam dokładnie,  uruchomiło lawinę.  Właściwie nie lawinę, ale potok łez. 

Wybuchnęłam płaczem.  Nawet własna terapeutka ma mnie dosyć. Nikt już nie może słychać tego wiecznego ględzenia. Wszyscy mają mnie dosyć. Wszystkich irytuję, drażnię, denerwuję. Jestem przyczyną stłumionych westchnień znużenia, ukradkowego wywracania oczami, poirytowanego podrygiwania, pragnienia ucieczki, wyższościowego strofowania. Mów ciszej, mów wolniej, do sedna, nie rozwlekaj się tak, ale o czym to ja właściwie...?

Tamta sytuacja uświadomiła mi tę drzazgę nieadekwatności głęboko we mnie utkwioną. A potem przychodzi jakaś randomowa baba z internetów i jak gdyby nigdy nic komentuje "unfollow bo ty tak analizujesz w nieskończoność, mielisz w kółko te tematy,  nie da się tego czytać, sraczka informacyjna".

Tak więc,  kochani, cieszę się,  że tu ze mną tkwicie mimo wszystko 😘 macie podobne wspomnienia z psychoterapii?
Tę rolkę zrobiłam dziś łącznie z montażem w Tę rolkę zrobiłam dziś łącznie z montażem w jakieś 15 minut 😆 to #truestory z dzisiejszego poranka. #toniejestwspółpraca, ale uważam,  że firma @knorrpolska powinna ze mną takową nawiązać,  gdyż od 3 klasy podstawówki jestem piewczynią smaku tego znamienitego  sosu Napoli w proszku. Wie to najbliższa rodzina, wiedzą to znajomi i wie to pani z kiosku na moim osiedlu. Czasem gdy tylko przekraczam jego próg jeszcze przed grzecznościowym "dzień dobry" od razu informuje mnie czy sos Napoli jest na stanie czy go nie ma 🤣🤣🤣 a jako jest Wasz #comfortfood ? 

Ps. Kto poznaje soundtrack z mojego ulubionego serialu? 😁

#jedzenie #śmieszne #spaghetti #zzyciamatki #fastfood
(JESZCZE ZATĘSKNISZ) To zdjęcie jest już nieak (JESZCZE ZATĘSKNISZ)

To zdjęcie jest już nieaktualne,  bo 3 tygodnie to w życiu niemowlaka szmat czasu. A tymczasem 4 sierpnia Zelia skończyła już 5 miesięcy. Nie zastanawiam się bynajmniej "kiedy to minęło", bo dokładnie wiem kiedy. Wtedy,  kiedy przekraczałam progi gabinetów kolejnych lekarzy, specjalistów od różnych przypadłości żeby zrobić kolejne badanie, szczepienie, ważenie... Minęło, kiedy odmierzałam czasy czuwania z nadzieją  na dłuższą drzemkę, kiedy z niepokojem czekałam na następny wieczór poświęcony nieudanym próbom uśpienia, kiedy czułam frustrację,  stres,  niepokój,  kiedy pot spływał mi po czole w upale bezradności. 

Ale to, wbrew pozorom, nie będzie tekst poświęcony marudzeniu. Bo w ramach bywania od czasu do czasu nieszczęśliwą w szczególe - to w ogóle jestem szczęśliwa i cieszy mnie miejsce  w którym dziś jestem. Dużo rzeczy jest do poprawienia, naprawienia, wyszlifowania, bo nie mam idealnego życia, a nawet calkiem mu daleko do ideału,  ale bardzo je doceniam. Nie żałuję niczego, z nikim bym się nie zamieniła, nie cofnęłabym czasu, żeby być kimś innym, z kimś innym, gdzie indziej. Matką też nie jestem idealną, ale bardzo się cieszę z przywileju bycia nią.

Czytałam właśnie mój post z 27 marca tego roku. Tak bardzo było mi ciężko w deprywacji snu i ciągnących się tygodniami problemach z noworodkiem. Tak wiele trudnych emocji, niepewności i lęków przeżywałam. Ludzie pisali mi "Jeszcze będziesz za tym tęsknić", a ja zazdrościłam tym, którzy mają siły i chęci by zachwycać się "w tym pięknym czasie" malutkimi stópkami swoich noworodków i trzymałam się kurczowo myśli,  że to minie i, że inni mają gorzej. I to mi wtedy pomagało. 

Tymczasem (surprise!) wcale nie tęsknię, bo teraz mam lepszy czas. To dzisiaj się zachwycam stópkami, bo dziś jestem wyspana, a dzieciątko może nie całkiem bezproblemowe (są w ogóle takie?), ale pomiędzy stanem aktualnym, a ówczesnym jest  przysłowiowe niebo vs ziemia. 

#macierzyństwo #macierzynstwo #macierzynstwobezsciemy #macierzynstwobezlukru #macierzyństwobezściemy #rodzicembyć #rodzicielstwo #matkapolka #matka #dzieci #niemowlak #córeczka #dzidziuś #instamateczki #instamatki #wielodzietni
Z całym szacunkiem dla mojego męża, ale nieste Z całym szacunkiem dla mojego męża,  ale niestety często ciężko mi się zrelaksować w warunkach domowych 😆 a jak u Was? Znacie to? 
.
.
.
.

#macierzynstwo #macierzyństwo #macierzynstwobezsciemy #macierzynstwobezlukru #motherhood #matkapolka #instamatki #matka #rodzicielstwo #rodzicembyć #rodzice #rodzew2022 #wielodzietni #wielodzietnitakmają #instamateczki #instamateczka #instamaternity #maternity #matka
Load More...

Newsletter

Subscribe my Newsletter for new blog posts, tips & new photos. Let's stay updated!

  • Facebook
  • Instagram
  • Pinterest
  • Email

@2019 - All Right Reserved. Designed and Developed by PenciDesign


Back To Top

Read alsox

Blizny.

31 stycznia, 2022

16 faktów o mnie

13 stycznia, 2022

Moje podsumowanie roku 2020

6 stycznia, 2021