Dzisiaj wrzucam zdjęcia z sesji sprzed dwóch lat dla lepszego zilustrowania tekstu, który chcę napisać 🙂 Chodzi o zakaz wstępu dzieci do lat 6, który wprowadziła kilka dni temu poznańska @restauracja_parmairukola na skutek przykrej sytuacji (podobno nie pierwszej takiej), w której rodzice zostawili po swoich dzieciach umazane pomidorowym sosem krzesła, zabrudzoną podłogę i stół. Restauracja wrzuciła zdjęcia „krajobrazu po bitwie” opatrzone komentarzem, że decyzja była ciężka, ale przemyślana i, że dzieciom młodszym niż 6 lat mówią od teraz stanowcze nie. .
Zasadniczo jestem zwolenniczką wolnego rynku i absolutnie daję właścicielom prawo do decydowania kogo chcą gościć w swojej restauracji. Poza tym rozumiem ich żale i frustracje. Jednocześnie coś mi tu mocno zgrzyta. Obawiam się, że taki zakaz to trochę wylanie dziecka z kąpielą. To takie wprowadzenie odpowiedzialności zbiorowej, bo przecież jest masa rodziców, którzy takiego bałaganu by nie zostawili po sobie, a jednocześnie zielone światło dla wiadra pomyj, jakie wylało się w internecie pod hasłami z gatunku „beztresowego wychowania”, „madek” i „rozwydrzonych gówniaków”. Z drugiej strony jestem przekonana, że jest całkiem spore grono dorosłych będących na bakier z higieną i savoir vivre, którzy potrafią nabrudzić równie malowniczo. Myślę, że każdy restaurator przyzna mi rację – pytanie więc, czy rzeczywiście karanie za bałagan TYLKO rodziców i dzieci nie mija się z celem? Argumenty o braku miejsca na wózki, o dzieciach biegających po lokalu nie będę komentować (to są osobne, sensowne argumenty), bo cała „gównoburza” odnosi się głównie do zdjęć syfu.
.
Uważam, że w Polsce jest przyzwolenie dla wykluczania dzieci (a co za tym idzie rodziców) z przestrzeni publicznej, bo to jest łatwe i wydaje się być uzasadnione (dzieci są małe, bywają irytujące i kłopotliwe). Pytanie czy należałoby iść dalej i dalej wykluczać? Osoby chore, na wózkach, upośledzone w różnym stopniu, nieestetycznie wyglądające, otyłe, stare? Dlaczego tak łatwo uzasadnić wykluczenie „gówniaków” a innych osób nie spełniających „standardów” już niekoniecznie?
Kiedy tylko jest ku temu okazja – rozpętuje się dyskusja, w której słyszymy za każdym razem gorące zapewnienia, jak to z drugiej strony – w opozycji do tych roszczeniowych „madek” i ich niewychowanych „bombelków” – istnieją mityczne dzieci od urodzenia zawsze grzeczne i ułożone, nigdy nie podnoszące głosu, idealnie się zachowujące, bo DOBRZE WYCHOWANE, musztrowane, strofowane i odpowiednio „nauczone jak się zachować w restauracji”. To oczywiście dzieci dyskutantów z internetu, których niniejszym serdecznie pozdrawiam 😉
Mnie się już słabo robi na myśl o moich „bombelkach”, za którymi mam biegać w już w kolejną niedzielę ,podczas urodzin wujka w restauracji i uważać, żeby przypadkiem któreś się nie spojrzało lub nie zagadało do jednego z obcych gości, bo dziś wyczytałam, że i to bywa dla niektórych irytujące ☺
Mam tylko jedno przesłanie – o zachowanie umiaru w ocenach. Z obu stron.