Cześć, jestem Zuza. Mam 32 lata i jestem jedyną kobietą w domu. Nie licząc samic muszek owocówek brylujących latem w kuchni i pająków kątników zamieszkujących piwniczne czeluście.
Jako samotna przedstawicielka płci żeńskiej pośród licznych mężczyzn w wieku od 2 do 42 lat – czuję się nieco przytłoczona tą męską energią. Z kolei jako jedynaczka – odrobinę zagubiona we własnej wielodzietności. Jako córka i synowa matek charakteryzujących się dbałością o porządek w domu – czuję się trochę czarną owcą w rodzinie. Jako żona uzdolnionego sportowca amatora – wychodzę na pokraczną niezdarę.
Kiedyś myślałam, że jestem głupia, bo nie chwytam w lot matematyki, a chemia i informatyka to dla mnie czarna magia. Sądziłam, że jestem beznadziejna, bo zdałam na prawko dopiero za 5-tym razem. Myślałam, że nie mam za grosz talentu, bo nie dostałam się za pierwszym razem na ASP. Wierzyłam, że coś ze mną nie tak, bo za dużo myślę, za mocno przeżywam, za bardzo boli mnie życie.
I może faktycznie nie jestem modelowo działającym egzemplarzem ludzkiej istoty, ale im baczniej się przyglądam sobie i ludziom wokół, im więcej dystansuję od swoich dotychczasowych przekonań, tym bardziej dostrzegam, że nie ma ideałów. Że ktoś, kto bryluje w obszarach, w których ja utykam – grzęźnie tam, gdzie ja czuję się jak ryba w wodzie. Im jestem starsza, tym mniej daję się nabrać na kategoryczne sądy, zerojedynkowość i dychotomię myślenia. Im dłużej żyję, tym bardziej myślę, że pierwsza rzecz, której potrzeba nam najbardziej wobec siebie nawzajem – to łagodność.
„Absurdem jest twierdzić, że człowiek jest dobry albo zły. Człowiek jest i dobry, i zły.” ~Elbert Hubbard