Kiedy w zeszłym miesiącu oglądałam „W głębi lasu” – wciąż uparcie nawiedzały mnie senne urywki wspomnień, odłamki minionego życia, strzępy scen zamknięte gdzieś w głęboko ukrytych, wielokrotnie nadpisanych partiach pamięci.
Nasza pamięć jest wadliwa, z biegiem czasu traci ostrość, wykrusza się kawałek po kawałku, zostawiając wyselekcjonowane, dziwaczne powidoki. Filmowe kadry przywoływały moje własne, prywatne echa wspomnień. Moje dzieciństwo.
Głębokie lata 90. Letnisko w Brzegach, gdzie rodzinnie jeździliśmy przez wiele lat na wakacje. Pamiętam sosnowe lasy, odkryte kąpielisko z mętną wodą ze stawu i ważki, które podpływaly zbyt blisko tafli wody, napawając mnie obrzydzeniem. Pamiętam szukanie grzybów w lesie, zbieranie jagód do białego, emaliowanego kubeczka z uchem. Pamiętam też płytką, spokojną rzeczkę, która leniwie płynęła za płotem, oraz ogromnego muchomora rosnącego pod choinką. I jeszcze kawiarenkę w drewnianym budynku, pachnącym skansenem.
To właśnie przed nim zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie na schodach. Dziecięca Olimpiada w Brzegach, rok 1996. Siedzę po prawej stronie, na samym dole. Nade mną, w tym samym t-shircie ze „101 Dalmatyńczyków” siedzi moja kuzynka. Zajęłam właśnie przedostatnie miejsce w biegu wokół kempingów. Dojmujące uczucie porażki potęguje fakt, że usadzona zostaję wraz z maluchami na niższym stopniu, podczas gdy nie jest to wcale moja kategoria wiekowa. Co za upokorzenie!
W 2013 roku, będąc w 3 miesiącu ciąży z Gniewkiem postanawiam spełnić marzenie o powrocie do Brzegów, które w tamtym czasie pozostają w mojej głowie już tylko rozmytymi majakami wspomnień. Wcale nie jest łatwo odnaleźć to miejsce, ukryte głęboko pośród sosnowych lasów. Z czasów dawnej świetności nie zostało nic. Zamiast letniska tętniącego życiem, kolorem, piskami dzieci, zapachem obiadu – zastaję tylko dojmującą pustkę i ciszę. I kilka kempingów przerobionych na prywatne domki. Na pamiątkę robię sobie zdjęcie „buszującej w zbożu” oraz remake fotografii na schodach z 96 roku.
Upadek miejsc zakorzenionych głęboko w sercu przeszywa mnie dosłownością opowieści o śmierci przedmiotów i budynków. A co za tym idzie – o śmierci i przemijaniu… nas samych.