Ostatnio pisałam o porównywaniu dzieci, tymczasem wczoraj zainspirował mnie tekst #familylab o łagodności wobec siebie. I pomyślałam o tym, jak często my sami porównujemy się do innych i jak tłamszą nas nasze własne wygórowane oczekiwania względem siebie.
Fajnie jest stawiać sobie cele i mieć wysokie standardy. Tylko dlaczego tak często te cele stają się nierealne, a standardy wygórowane – my natomiast stajemy się syzyfami, którzy nigdy nie potrafią im sprostać?
Porównujemy się.
Ona tak świetnie ogarnia dzieci i nikt jej nie pomaga – Tobie pomagają, a i tak nie potrafisz ani w połowie tak dobrze ogarniać. O gotowaniu nie wspomnę. Zawsze domowe, świeże jedzenie, a u Ciebie pierogi z Lidla i słoiczki dla malego? I u niej dom zawsze czysty, nie to co u Ciebie. Tamci się nie boją z piątką dzieci jeździć dookoła świata, a CIebie przerasta wyjazd nad morze z trójką? Ten to robi karierę, rozwija się zawodowo – a Ty co, w domu siedzisz z dziećmi? A tak w ogóle to ona nigdy na dziecko nie podniosła głosu – a Ty, wyrodna matko? Nie radzisz sobie. Z niczym. Nigdy.
Wewnętrzny krytyk zabija potencjał. Od pewnego czasu uczę się łagodności wobec siebie i godzenia się z tym, że mam prawo nawalać. A jeśli nawalam to z jakiegoś powodu.
I to nie znaczy, że jestem beznadziejna. Moje porażki mnie nie definiują. Na pewnych płaszczyznach radzę sobie słabo, w innych obszarach idzie mi znacznie lepiej. Dlatego dziś nieidealne zdjęcie z bałaganem w tle, a może i w roli głównej.