Kilka dni temu zrobiłam ankiety na temat naszych przekonań, światopoglądów, moralności (są w wyróżnionych relacjach pt 'moralność’ na moim IG @zuzanna.marczynska, zachęcam do zerknięcia). Pytań było mnóstwo na przeróżne tematy, a moją motywacją była nie tylko ciekawość jak rozłożą się Wasze głosy, ale też sprowokowanie do refleksji, co – sądząc po Waszych licznych komentarzach – całkiem mi się udało Tematem, który wywołał największe poruszenie okazało się być nie lubienie dzieci. Aż 92% osób uważało, że mówienie o tym jest ok. Natomiast zdecydowana większość ankietowanych w konfrontacji z następnym pytaniem nie dawała już przyzwolenia na mówienie o nie lubieniu Żydów.
Podobnie było z kolejnymi pytaniami o osoby czarne, otyłe, z niepełnosprawnością czy seniorów.Wielu z Was poraziła ta dysproporcja. Część osób się zreflektowała i po przemyśleniu sprawy stwierdziła, że już by tak nie odpowiedziała. Część zaczęła się zastanawiać skąd u nich takie przekonanie. Część uznała, że w przypadku dzieci jest to bardziej uzasadnione, ponieważ większość z nich przejawia specyficzne zachowania, które mogą być odbierane jako irytujące, frustrujące, męczące itd. To oczywiście prawda, jednak wielu ludzi na tej samej zasadzie potrafi inne, stereotypowe zachowania uogólnić na całą grupę społeczną (np narodową) i przez ten pryzmat na nią patrzeć. Może warto zastanowić się co konkretnie nam przeszkadza? Czy ta forma wypowiedzi jest odpowiednia? Czy nie lepiej mówić o zachowaniach, a nie ludziach jako takich?
Wielu z Was pisało, że nie ma nic złego w nie lubieniu jako takim, o ile ma się wciąż do tej grupy szacunek. Teoretycznie brzmi dobrze, ale zwróćcie uwagę, że pytanie nie jest o uczucia, a o komunikaty. Co mam na celu wyrażając w towarzystwie swoją niechęć do danej grupy? Czy jest to w istocie oznaką szacunku? Dlaczego w przypadku pewnych grup mielibyśmy opory o tym opowiadać publicznie, a w przypadku innych już nie? Ba, pisaliście o tym, że w niektórych środowiskach jest wręcz moda na „nie lubienie dzieci”, podczas gdy opowieści o „nie lubieniu psów” nie są już równie miłe widziane
Eko. Paulina Górska napisała wczoraj post na temat różnych, mniej lub bardziej świadomych form dyskryminacji dzieci. Ostatnio pisała też o tym w stories Ewa @takduzoitakladnie. Wielu z nas zauważa, że w naszym kraju istnieje społeczne przyzwolenie na nieskrywaną niechęć do dzieci, podczas gdy w przypadku innych grup już tego przyzwolenia na taką skalę nie ma. Nikogo nie dziwią stwierdzenia o nie lubieniu dzieci, a z inwektywami typu „bachory” czy „gówniaki” można spotkać się zatrważająco często. Nie stawiam tu wcale znaku równości między wymienionymi zjawiskami. Znam bowiem wiele matek, które mawiają, że „dzieci ogólnie nie lubią, tylko swoje” i (jako matka przebodzcowana i zirytowana zachowaniami własnych dzieci) totalnie rozumiem z czego to wynika. Apeluję jedynie o rozważenie zmiany formy komunikatów, bo jednak trochę tak jest, że język tworzy rzeczywistość, a nasz kraj jest dzieciom mocno nieprzychylny, wciąż jeszcze osadzony w duchu surowej dyscypliny spod znaku przysłowia o dzieciach i rybach, co głosu nie mają. Dostałam mnóstwo komentarzy o tym jak bardzo inne podejście w tym aspekcie panuje w innych krajach i jak mocno pełne empatii i serdeczności nastawieniw pozytywnie wpływa zarówno na rodziców, jak i dzieci.
A Wy, co o tym wszystkim sądzicie?