Odkąd rok temu wprowadziliśmy się do naszego domu – kostki, odczuwałam nieustanny niedosyt powodowany wyglądem naszej dolnej łazienki. Koncepcja jej metamorfozy tliła się w mojej głowie właściwie od samego początku. Jej monochromatyczny wygląd jakoś nie współgrał z moim charakterem i upodobaniami wnętrzarskimi. Co i rusz próbowałam nieco ożywić i ocieplić to zimne wnętrze: a to zielenią, a to nowymi gałkami w szafkach, drewnem, perskim dywanikiem czy wreszcie nawet całkiem nowym grzejnikiem (czarnym, na dodatek!). Wciąż jednak to nie było to. Jak powstała moja retro łazienka?
– wpis powstał we współpracy z marką Tikkurila, a pełna wersja ukazała się pierwotnie na blogu klik –
przed
po
Późną wiosną napisałam na Instagramie wspominkowy post zainspirowany zdjęciem z dzieciństwa:
„Moje wspomnienia z dzieciństwa przykryte są delikatną mgiełką lekko zabrudzonego, ziarnistego różu. Takiego samego, jaki widuję na analogowych fotografiach z lat 80. i 90. Ten róż nie pachnie nowością, nie rzuca się w oczy neonową poświatą. To róż pełen nostalgii po gumach balonowych z tatuażami, lalce Barbie w wyblakłych, plastikowych pantoflach, wacie cukrowej na patyku i truskawkowym mleku Kanny w proszku. Tym różem pokryte są całe połacie mojej najpierwszej pamięci – tak rozległe jak ruchome wydmy, po których wspinamy się z tatą na zdjęciu. Za nami las i morze. Nad nami prześwietlona smuga. Nieomal idylliczny kadr zakotwiczony pomiędzy analogowym obrazem, a zarysem wspomnienia utkwionego gdzieś głębiej w meandrach pamięci. To właśnie wokół niego buduje mi się narracja o dzieciństwie w latach 90. i pokrytych różem powidokach wspomnień.”
W tym samym czasie trafiłam na koncept Jaki kolor ma Twoja historia?… i jak możecie się domyślić – wszystko zaczęło mi się wówczas układać w całość. Tworzenie narracji to moja specjalność, a tutaj przebiegało to dwutorowo. Z jednej strony dostrzegłam bowiem w moich własnych wspomnieniach konkretną kolorystykę, z drugiej zaś z tej kolorystyki wysnułam opowieść o przeszłości. I nie wiem już sama co było pierwsze, niemniej rolę kamienia węgielnego całej koncepcji odegrała wspomniana już wcześniej fotografia (która zresztą zawisła na ścianie tuż przy wejściu do łazienki). Być może ten róż odcień nie nawiązuje wcale do mleka Kanny, jak sądziłam do tej pory, ale do truskawkowego szejka z McDonalda? Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Przecież uwielbiałam truskawkowe szejki!
Kiedy będąc dzieckiem wchodziłam do łazienki pozbawionej okien – zawsze wyobrażałam sobie, że jestem w wehikule czasu. Brak okien jest tu niezwykle istotnym aspektem, pozbawia nas bowiem automatycznie najważniejszego punktu odniesienia, jakim jest świat zewnętrzny, dystansując tym samym od otaczającej nas rzeczywistości. Zamknięcie drzwi powodowało w tymże zamyśle stworzenie tunelu czasoprzestrzennego, który przenosi mnie w bliżej nieokreślone na osi czasu miejsce. Wiem, że teraz brzmię jakbym zaczerpnęła ten koncept z serialu „Dark” (który zresztą namiętnie oglądałam), ale przysięgam, że to prawda. Istniała jeszcze wersja alternatywna ze statkiem kosmicznym, który unosi się gdzieś w galaktyce w stanie nieważkości.
Przechodząc do kwestii technicznych, to od samego początku miałam ogromny problem z doborem odpowiedniego odcienia. Finalnie wybrałam dwa – X417 Pavillion oraz rzeczony Y411 Milkshake. Co ciekawe – w ankiecie na Insta Stories wygrał wariant ciemniejszego tonu (czyli Pavillion), co przysporzyło mi dodatkowych rozkmin. Zdecydowałam się jednak zaryzykować i tym razem nie pójść za „głosem ludu” – wybrałam odcień jaśniejszy.
Nie przepadam za malowaniem ścian, ale na szczęście powierzchnia była na tyle nieduża, że cały proces przebiegł szybko i sprawnie. Najtrudniej malowało mi się pod świeżo zamontowanym kaloryferem (który również zabezpieczyłam), ale i to okazało się nie być zbyt wymagającym wyzwaniem. Całość wraz z przerwami na wyschnięcie farby i inne zajęcia poboczne zajęła mi 1,5 dnia. Myślę, że to całkiem niezły czas.
Żeby zachować retro klimat pomieszczenia, postanowiłam w ramach przysłowiowej „wisienki na torcie” umieścić w nim kilka fotografii z przeszłości. Na ścianach wiszą zarówno moje zdjęcia z dzieciństwa, jak i stare fotografie mojego męża (żeby się nie czuł wykluczony z mojej koncepcji ;)). Jest też grafika mojej przyjaciółki Igi, która powstała na bazie zdjęć brutalistycznego dworca w Katowicach (symbolu minionych czasów, który nieodwołalnie zlikwidowano przeszło dekadę temu), czy pamiątkowa, PRL-owska figurka kobiety, nie tylko stylem, ale i kolorystyką idealnie współgrająca z otoczeniem. Nie chciałam jednocześnie przesadzić z muzealnym charakterem tej łazienki. Postanowiłam dodać więc kilka estetycznych elementów, które wizualnie współgrają z wnętrzem, ale nie są bezpośrednim przedłużeniem osobistej narracji. Mam wrażenie, że udało mi się to zrównoważyć i efekt nie jest przerysowany, za to współgra z charakterystycznym dla reszty moich wnętrz stylem.
Łazienka, będąca niemal od samego początku poremontowym najsłabszym ogniwem, wreszcie nabrała rumieńców (dosłownie) i przede wszystkim niepowtarzalnego charakteru. Wspomnienia pamiętamy często poprzez zmysły, przywołują je zapachy, smaki, dźwięki… Zapisują się nam w powidokach, ukrytych głęboko pod powiekami. Czasami tak głęboko, że pojawiają się dopiero po latach, w marzeniach sennych, strzępach zasłyszanych relacji, w kolorze waty cukrowej. Pojawiają się i znikają, zanim mrugniesz okiem. Mnie udało się je złapać i zamknąć w kolorze. I mam dzięki temu swój osobisty, różowy wehikuł czasu.