Chyba przede wszystkim to, że istniejące już budynki mogą zostać na nowo adaptowane i stać się formą architektonicznego upcyklingu. Korzystamy więc z czegoś co już jest, nie budujemy na nowo, co najwyżej przebudowujemy, przeformułowujemy, przeinterpretowujemy (trudne słowo BTW ;)). Wierzcie mi, że początkowo zupełnie nie byłam do tego przekonana. No bo przecież wiadomo nie od dziś, że przerabianie typowo starych, przedwojennych, czy nawet klasycznie modernistycznych domów i mieszkań jest fajne, modne i robi wrażenie. Wynika to z prostego faktu, że architektura tychże uchodzi częstokroć za klasyczną, lub przynajmniej ciekawą bo: starą, z historią, duszą, potencjałem. Ale domy – kostki? Nijakie, proste bryły zbudowane najczęściej na planie kwadratu, „na jedno kopyto”, „PRL wiecznie żywy”, „ni to stare, ni to nowe”. Jednocześnie częstokroć po licznych (niekoniecznie trafionych) przeróbkach w duchu kapitalistycznych przemian. Czy to się może komuś podobać?
Na pewno podoba się pasjonatom, którzy dostrzegają w tej sześciennej prostocie formy – PRL-owską odpowiedź na modernizm, ograniczoną rzecz jasna ówczesnym budżetem i prawem budowlanym, które nie zezwalało aby powierzchnia mieszkalna w domu jednorodzinnym przekraczała 110 m2. Obchodzono to prawo na przeróżne sposoby: budowano tarasy z fundamentami pod przyszłą dobudówkę, robiono wysokie podpiwniczenie (nawet do 2,2 m), które służyć miało jako niski parter, czy też w tym samym celu – wysokie poddasze. Równie popularne były niskie kostki – takie jak moja. W tej wersji oficjalnie nie mamy dwóch pięter mieszkalnych, tylko jedno – tzw wysoki parter, a więc powierzchnia takiego piętra zajmować mogła pełne 110 m2. Wynika to z tego, że niski parter ma wysokość ok 2,10m i oficjalnie był traktowany jako pomieszczenia gospodarcze, a nie mieszkalne.
Kiedyś już wspominałam, że plusem niskich kostek (abstrahując od wyglądu, bo zazwyczaj prezentują się mniej proporcjonalnie niż wysokie kostki) jest zarówno wejście do domu na poziomie gruntu jak i możliwość zrobienia tarasu wychodzącego bezpośrednio do ogrodu. W przypadku wysokich kostek do wejścia zawsze prowadzą schodki – podobnie ma się sprawa z tarasami, które wcale nie są w starych wersjach kostek popularne. Zazwyczaj zastępowały je balkony, lub tarasy na pierwszym piętrze. Niejednokrotnie by dostać się do ogrodu trzeba było skorzystać z drzwi frontowych i okrążyć cały budynek (do dziś tak jest w przypadku większości kostek na mojej ulicy).
Dziś mam dla Was zdjęcie mojego domu w trakcie remontu w 94′ roku. Swoją drogą – nadal mamy te kafelki w garażu 😉 Wówczas budynek przeszedł remont generalny i po tynkowym szarym baranku nie zostało śladu – a wiele kostek wokół nadal jest nim pokrytych. I czasem sobie myślę jak to musiało wyglądać w latach 70-tych, 80-tych kiedy zapewne 90% lub więcej budynków miało te same fasady. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do dzisiejszej architektonicznej Sodomy i Gomory (dobudówki, spadziste dachy, wszystkie kolory tęczy) – było całkiem minimalistycznie i spójnie. Marzyło by mi się cofnąć te 40 lat wstecz i zobaczyć jak wyglądało w tamtych czasach moje osiedle.
A w ramach ciekawostki dodam, że dzięki @misiabrach zaczęłam zwracać uwagę na to, że kostki różnią się… dachami! Nie wiem czemu, ale zawsze mi się wydawało, że wszystkie kostki mają płaskie dachy tak jak moja. Tymczasem owszem – dotyczy to większości budynków powstałych w latach 70-tych (mój został wybudowany w 76′ roku). Natomiast te z lat 80-tych czy 90-tych często mają dachy kopertowe, o niskim nachyleniu – oczywiście teraz już zawsze zwracam na to uwagę 🙂 W każdym razie mamy z Misią (i zapewne @martyna_nas_urzadzi też się pod tym podpisze) taką misję, żeby szerzyć #kostkultura i pokazywać, że ta architektura też ma swój urok i charakter. A wy co sądzicie? Przekonałam Was choć trochę do #kostkapolska?

2 komentarze
Mieszkam w takiej kostce po remoncie i nie wiem, czy bardziej nie opłacało się jej zburzyc i postawić na nowo… Ściany z gruzobetonu (żeby powiesić lustro trzeba jakichś cudów, kotew chemicznych zamiast normalnego gwoździa czy wkrętu, do tego drżę czy szafki w kuchni nie spadną mi kiedyś na łeb), mikroskopijne łazienki, klatka schodowa zabierająca chyba 1/4 kubatury (i jeszcze nieustawna na tyle, że nie da się do niej wstawić żadnej szafy – żadnej szafy w przedpokoju!!!), klasyczny w kostkach stromy zjazd do garażu (zalanie gwarantowane przy każdej ulewie). Kiedyś takie osiedle domków musiało wyglądać ładnie i spójnie, niestety teraz każdy sąsiad prowadzi rozbudowy według własnej fantazji – jeden ma dzikie kolory, inny wymienił barierki schodów i balkonu na barokowe, kilku rozbudowało się o 300%. Faktem jest natomiast, że takie kostki zwykle mają znakomitą lokalizację. Chociaż moja stoi na tak małej działce, że z sąsiadką nawzajem zaglądamy sobie do garów. No, to ponarzekałam 😉 pozdrawiam!
Ha, ha! To fakt, że nie wszystkie kostki są ustawne. Moja akurat jest – chyba glownie dzieki temu, że jest niska i ma te 110m2 powierzchni na kazdym pietrze. Fakt, ze lazienki nie duze, ale w sumie takie w sam raz. Z pralką bylby problem, ale na szczescie mam pralnię 🙂