Poznajmy się
Cześć, jestem Zuza i witam Cię na moim blogu!
Pierwszą moją potrzebą bycia tutaj – jest zwykła chęć dzielenia się ze światem moimi myślami. Nie lubię bowiem mówić do ściany, pisać do szuflady, tworzyć czegoś, co nigdy nie ujrzy światła dziennego. Myśli owe wyrażam za pomocą słów i obrazów. Oba te środki ekspresji są dla mnie równie istotne. Od dłuższego czasu zajmuje mnie temat zdrowia psychicznego, w moim przypadku szczególnie newralgiczny (z tej potrzeby wynikły #zapiskizterapii). W tym kontekście interesuje mnie również perspektywa matki – stąd mój cykl fotograficzny #findmomchallenge (w wersji polskiej #gdziejestmatka). Odkąd rok temu zamieszkaliśmy w moim rodzinnym domu, PRL-owskiej kostce z lat.70 – odkryłam moją pasję do urządzania wnętrz i renowacji mebli. Po latach wróciłam także do malarstwa. Jednak oprócz licznych inspiracji wnętrzarskich znajdziecie tu również moje opinie na tematy bieżące, oraz historie z życia wzięte. Dużo u mnie nieładu, chaosu, wręcz bałaganu, i jak ktoś ostatnio brzydko powiedział – taki trochę „pierdolnik” 😉 Może i pierdolnik, nie zaprzeczam, ale za to miły memu sercu, oraz – co dla mnie najważniejsze – prawdziwy.
Mam 34 lata i odkąd pamiętam lubiłam rysować.
Początkowo były to głównie mityczne stwory zwane babukami, ale potem repertuar moich wytworów zaczął się rozszerzać… No i finalnie skończyłam grafikę warsztatową na ASP w Katowicach, choć zasadniczo z samą grafiką warsztatową raczej się nie polubiłam. Zdecydowanie bardziej wciągnęła mnie sztuka współczesna, a ostatecznie zawodowo związałam się z fotografią. Aktualnie współtworzę z moją przyjaciółką, Igą duet fotograficzny Never Ending Stories. Od kilkunastu lat przejawiam również dość intenstywne zainteresowanie kulturą żydowską, co równie mocno wpłynęło nie tylko na moją twórczość artystyczną, ale i na decyzje o wyprowadzce na krakowski Kazimierz i krótki epizod studiów judaistycznych. Oprócz studiów i korzeni rodzinnych z Krakowem związał mnie również mój ówczesny chłopak, później narzeczony, a w konsekwencji mąż imieniem Mieszko (z którym to wstąpiłam w święty związek małżeński 15 września 2012 roku, na krakowskim Podgórzu). Ostatecznie jednak po ślubie wróciliśmy na Śląsk i po 5 latach spędzonych w trzypokojowym mieszkaniu, w którym dorobiliśmy się trzech synów – w październiku 2019 przeprowadziliśmy się do naszego domu-kostki. I tutaj mamy nadzieję już pozostać i nigdzie się na stałe stąd nie ruszać.
Mój mąż, Mieszko, z wykształcenia jest architektem, z charakteru natomiast jest dokładnym przeciwieństwem mojej osoby i sama nie wiem jak to możliwe, że ten układ działa już od 10 lat. Otóż Mieszko wymyślił sobie, że jak będzie miał syna, to nazwie go Gniewko, co nie spotkało się początkowo z moim entuzjazmem. Finalnie jednak uznałam, że może to nie taki zły pomysł – nawet pasuje do Mieszka. W rezultacie – 8 lat temu nasz pierworodny otrzymał imiona Gniewko Beniamin. Niestety nie przewidziałam wówczas, że urodzi się nam jeszcze dwóch synów, a ja będę czuła powinność, aby również im dać imiona zakończone na „o”. I to już nie było takie proste. Iwo Joachim (5 lat) dostał swoje imię raptem kilka dni przed porodem, a ostateczna decyzja w sprawie Joszka Samuela (3 lata) zapadła dopiero kilka godzin po narodzinach, po licznych, gorących dyskusjach. W marcu 2022 wreszcie dołączyła do naszego grona długo oczekiwana córka, Zelia Maria. Tym razem problemu z wyborem imienia nie było 🙂
Jestem człowiekiem paradoksem.
Jestem zażartą melancholiczką o sangwinicznym usposobieniu i ekstrawertyczką z nutą introwertyzmu. Mam słabość do prokrastynacji i ruminacji. Jestem ekspresyjna i impulsywna. Mówię bardzo głośno, niektórzy uważają, że strasznie się rozwlekam w opisie i się drę – ja lubię o sobie myśleć, że po prostu opowiadam kwieciście i mam donośny głos. Moje lęki trzymam zamknięte w żeliwnej klatce – czasem jednak uchylam im drzwiczki i wtedy niczym papużki faliste latają po całym pokoju i srają gdzie tylko się da. I żeby było ciężko domyć. Jako samotna przedstawicielka płci żeńskiej pośród licznych mężczyzn w wieku od 2 do 42 lat – czuję się nieco przytłoczona tą męską energią. Z kolei jako jedynaczka – odrobinę zagubiona we własnej wielodzietności. Jako córka i synowa matek charakteryzujących się dbałością o porządek w domu – czuję się trochę czarną owcą w rodzinie. Jako żona uzdolnionego sportowca amatora – wychodzę na pokraczną niezdarę. Kiedyś myślałam, że jestem głupia, bo nie chwytam w lot matematyki, a chemia i informatyka to dla mnie czarna magia. Sądziłam, że jestem beznadziejna, bo zdałam na prawko dopiero za 5-tym razem. Myślałam, że nie mam za grosz talentu, bo nie dostałam się za pierwszym razem na ASP. Wierzyłam, że coś ze mną nie tak, bo za dużo myślę, za mocno przeżywam, za bardzo boli mnie życie. I może faktycznie nie jestem modelowo działającym egzemplarzem ludzkiej istoty, ale im baczniej się przyglądam sobie i ludziom wokół, im więcej dystansuję od swoich dotychczasowych przekonań, tym bardziej dostrzegam, że nie ma ideałów. Że ktoś, kto bryluje w obszarach, w których ja utykam – grzęźnie tam, gdzie ja czuję się jak ryba w wodzie. Im jestem starsza, tym mniej daję się nabrać na kategoryczne sądy, zerojedynkowość i dychotomię myślenia. Im dłużej żyję, tym bardziej myślę, że pierwsza rzecz, której potrzeba nam najbardziej wobec siebie nawzajem – to łagodność.
Poniżej wrzucam kilka linków, dzięki którym możecie poznać nas lepiej:
- nasz występ w programie Dzień Dobry TVN „Odpicowane mieszkanie”
- odcinek Wnętrza Zewnętrza o naszym domu „Rodzinny DOM ARTYSTKI”
- wywiad dla portalu Ładne Bebe „Kostka pełna koloru”
- artykuł w Gazecie Wyborczej „Katoliczki na strajku kobiet”
- nasza bawialnia w Homebook.pl „TOP 6 aranżacji pokoju dziecięcego”
- artykuł o mojej instalacji w Gazecie Wyborczej „Targowy namiot przykrył pomnik”
- rozmowa na kanale Izrealia „Czego nie wiesz o konflikcie izraelsko-palestyńskim?”
No, to tyle. Rozgośćcie się!
Klikając w poniższy link możesz postawić mi wirtualną kawę 🙂