fot. Szymon Nykiel LMfoto
Od dawna rozważałam poruszenie wątku publikacji wizerunków dzieci w internecie – nie raz już bowiem uczestniczyłam w żarliwych dyskusjach na ten temat. Zauważyłam jak duże emocje wywołuje to zagadnienie, jak wiele pojawia się przy tej okazji ocen, oskarżeń, pouczeń, czy wpędzania w poczucie winy i zagrożenia. To sprawiło, że przez długi czas nie zabierałam zdania. W końcu jednak postanowiłam się przemóc i pokrótce przedstawić jakie jest moje stanowisko.
Problem seksualizacji ciał dzieci
Miesiąc temu pewna osoba zaczepiła mnie z zarzutem, że na jednym ze zdjęć z cyklu #findmomchallenge moje dzieci paradują po domu bez koszulek i dostałam taki pasywno-agresywny przekaz:
„jasne, jeśli nie ma pani nic przeciwko żeby pani dzieci zostały memem lub pożywką dla pedofila, ma pani prawo.Tak tylko wspominam, bo nie lada dyskusja się wywiązała i praktycznie wszystkie mamy pisały, że w życiu by wizerunku swojego dziecka nie opublikowały w internecie, żeby inni robili z tymi zdjęciami chore rzeczy”.
Pierwszą problematyczną kwestią jest dla mnie właśnie seksualizacja ciał dzieci i rzucane w eter argumenty, które niczym się nie różnią od nakazywania kobietom chodzenia w skromnych ubraniach (żeby nie sprowokowały przypadkiem jakiegoś mężczyzny). Jeśli zagłębicie się w temat pedofilii, to okaże się, że wspomniana teoretyczna sytuacja jest dosyć katastroficzną, lękową wizją, bo prawdziwi pedofile zazwyczaj nie działają w ten sposób. W tym temacie odsyłam do artykułów Segritty i Kultury Seksualnej.
Nie zamierzam bagatelizować pewnych zagrożeń, natomiast moja ocena zjawiska na podstawie wypowiedzi specjalistów sprowadza się do tego, że nie mam wielkich obaw w tym obszarze. Ale to ja. Nie bronię nikomu mieć obawy, mieć inne od mojego zdanie oraz uważać, że jestem nieodpowiedzialna. Tylko niekoniecznie od razu mnie o tym informować, bo nie bardzo mnie to interesuje 😉
Przy tej okazji polecam Wam artykuł z BBC na temat zdjęcia autorstwa Heather Whitten, które swego czasu wywołało ogromną burzę w internecie. Zdjęcie przedstawia troskliwego ojca, który trzyma gorączkującego synka pod chłodnym prysznicem. Podczas gdy większość ludzi była tym obrazkiem zachwycona – znalazła się też grupa osób, która uznała je za obrzydliwe i szkodliwe, kilkukrotnie doprowadzając do jego usunięcia z mediów społecznościowych.
Zdjęcie jest w rzeczywistości zupełnie niewinne. Wykonała je matka dziecka, dokumentując miłość i opiekę, jaką ojciec roztacza nad chorym chłopcem. Jest reportażowe, jest nasycone emocjami, jest wizualnie wysmakowane i tak bardzo bliskie rzeczywistości wielu rodziców, którzy dostrzegają w nim sceny ze swojego życia, kiedy to z niepokojem drżeli o zdrowie swojego malucha.
Jakiś czas temu jedno z moich zdjęć z cyklu #findmomchallenge znalazło się w zestawieniu 168 najbardziej magicznych zdjęć dzieci na stronie Looks Like Film, zrzeszającej profesjonalnych fotografów z całego świata. Tam też można było spotkać się z nagością dzieci pokazaną w sposób całkowicie naturalny. Obserwuję trendy w fotografii od lat i wiem, że tego typu kadry nie są ani niczym zaskakującym, ani gorszącym dla większości odbiorców. I uważam, że nie powinny być.
Owszem, w przestrzeni social mediów często zdarzają się zdjęcia niskiej jakości, wzbudzające poważne wątpliwości co do naruszania godności dziecka. To zdjęcia pokazujące dzieci w sytuacjach wstydliwych, krępujących, a przede wszystkim pozbawione dobrego smaku, gdzie nagość pozostaje bez uzasadnienia. Dlatego mam wrażenie, że nie należy normalnych, ładnych zdjęć robionych przez rodziców, a tym bardziej fotografii artystycznej czy reportażowej wrzucać do jednego worka ze wszystkimi przejawami tzw sharentingu.
Co to jest sharenting?
Termin sharenting według definicji jest „nawykowym korzystaniem z mediów społecznościowych w celu podzielenia się informacjami, zdjęciami itp. o swoim dziecku” (Collins Dictionary, 2019). Obok sharentingu w pojawiają się pojęcia oversharentingu i oversharingu, będące skrajną formą dzielenia się informacjami (również tymi o dziecku), oraz parental trolling, dotyczące rodziców udostępniających treści kompromitujące dziecko (niestety nie brakuje ich w internecie).
Kwestią dyskusyjną pozostaje czy publikacja wizerunków dzieci przez rodziców wchodzi w definicję sharentingu jako taka, czy zjawisko to dotyczy jedynie bezrefleksyjnego, nawykowego dzielenia się życiem dziecka w internecie na każdym niemal kroku bez zadania sobie pytania „czy aby nie przesadzam? czy nie zaszkodzę dziecku?”. Osobiście znam liczne konta, blogi parentingowe, które produkują stosunkowo dużą ilość treści z dziećmi w roli głównej, ale w mojej ocenie nie jest to przesadzone, niewłaściwe, szkodliwe. Oczywiście każdy ma swoją perspektywę i przekonania, niemniej nie podoba mi się prawienie morałów rodzicom, którzy w gruncie rzeczy nie robią nikomu krzywdy. Ot, ich granica prywatności przebiega gdzieś indziej i może warto to uszanować.
Argumenty przeciwników publikacji wizerunków dzieci
Argumenty osób, które decydują się by wizerunek dzieci chronić (np poprzez zasłanianie twarzy) w zupełności do mnie trafiają. Rozumiem zarówno chęć ochrony prywatności (zwłaszcza gdy rodzic prowadzi aktywnie swoją działalność w social mediach) i obawy przed rozpoznaniem dziecka. Rozumiem też przekonania, że dziecko powinno samodzielnie dysponować swoim wizerunkiem z pełną świadomością konsekwencji. Mam jednakowoż wątpliwość w jakim wieku owa „pełna świadomość” nastąpi, bo obawiam się, że w wieku nastoletnim wciąż może być z nią problem, a patrząc na rozwój mediów społecznościowych wśród młodzieży nie mam złudzeń, że większość naszych dzieci raczej szybciej, niż później zacznie swoje zdjęcia rozpowszechniać poprzez social media. I to właśnie ten okres życia jawi mi się jako większe zagrożenie, aniżeli wrzucane tutaj zdjęcia, nad którymi mam pełną kontrolę jakości i kontekstu.
Dodatkowo zastanawiam się dlaczego uznajemy za zupełnie naturalne, że jako opiekunowie prawni możemy za dziecko podejmować masę decyzji takich jak wybór religii, szkoły, diety, ubrania, procedur medycznych itp (niepotrzebne skreśl), a akurat w tym aspekcie część osób uznaje, że dziecko powinno „podjąć świadomą decyzję samodzielnie”, co w większości przypadków sprowadza się do tego, że rodzic i tak podejmuje decyzję o braku publikacji za nie (bo przecież jest za małe, żeby podjąć ją świadomie). Tymczasem rodzica, który podejmuje decyzję odwrotną – często uznaje się za nieodpowiedzialnego, nieświadomego, nierespektującego praw dziecka i straszy się go wszelkiego rodzaju konsekwencjami tej decyzji. Pojawia się również przekonanie, że nie w porządku jest „czerpanie jakichkolwiek korzyści” z wizerunku dzieci, bo dzieciom to nie służy, a potencjalnie może zaszkodzić. No cóż – te przekonania nie idą w parze z moimi.
Czasem wrażenie, że ta cała debata przeszła na etap skrajnej polaryzacji, a wręcz Świętej Inkwizycji prowadzonej przez przeciwników publikacji wizerunków dzieci w sieci, skupiając się na straszeniu i krytykowaniu, zamiast na edukacji tej części rodziców, która rzeczywiście (częściowo w nieświadomości) może swoimi publikacjami naruszać intymność i godność swoich dzieci.
Perspektywa twórcy
Patrzę na tę całą dyskusję również z perspektywy twórczyni, która uważa, że współczesna fotografia, film i sztuka bez wizerunków dzieci byłaby mocno wybrakowana. Patrzę na nią także z perspektywy fotografki, której równocześnie potrzebne są zgody na publikację wizerunków klientów, gdyż pozwalają mi one szerzyć moją twórczość dalej. Warto się zastanowić jak wyglądałaby nasza rzeczywistość, gdyby wszyscy rodzice mieli takie samo podejście do prywatności dzieci? Czy to jest aby na pewno coś, do czego warto dążyć, krytykując, oskarżając, strasząc rodziców, którzy mają inne podejście? Skąd wiedzielibyście do jakiego fotografa zgłosić się na sesję? Czy wyobrażacie sobie przestrzeń publiczną bez jakichkolwiek zdjęć dzieci? Piszę również z pozycji artystki, która od zawsze buntowała się przeciwko różnym formom cenzury. Dlatego też wszelkie formy krępacji mojej twórczości (zwłaszcza tej o potencjale akcji społecznej, jak #findmomchallenge) są dla mnie wyjątkowo irytujące. Tym bardziej, gdy osobiście uważam je za bezzasadne.
Pilnujmy swoich własnych granic
Moje granice kończą się tam, gdzie zaczyna się deptanie cudzej godności – związanej z zawstydzaniem, ośmieszaniem, brakiem dobrego smaku, niczym nieuzasadnioną nagością czy często wręcz przemocą, ubraną w otoczkę „żartów” (jak np tik tokowe „wyzwania” na których rodzice polewali zdezorientowane, przerażone maluchy wodą).
Myślę, że przydałoby się nam wszystkim przyjąć postawę nieoceniającą względem siebie – bo każdy z nas jest inny, ma inne granice, przekonania, obawy i ma prawo podejmować autonomiczne decyzje również względem swoich dzieci, o ile nikomu nie dzieje się krzywda. Możesz szerzyć wiedzę, informować o zagrożeniach, wyrażać opinię, ale z otwartością na to, że nie każdego przekonasz, że ostatecznie każdy sam weryfikuje te informacje w swoim zakresie i wybiera to, co uważa za właściwe.
A jakie jest Wasze zdanie na ten temat? 😊