Ten tekst ukazał się po raz pierwszy 4.10.2010 roku na blogu Forum Żydów Polskich i jest kontynuacją historii, którą opisałam tutaj.
„Do Zuzanny…..
Zupełnie nie wiem jak zacząć, ale Zuzanno – Artystko! Dobry człowieku! W imieniu pani Joy bardzo dziękuję Ci za Twoją pracę na cmentarzu w KORCZYNIE… Za te tabliczki z nazwiskami … Tam spoczywają jej przodkowie. Po powrocie do domu pani Joy napisze do Ciebie na FB. Ośmieliłam się powiedzieć jej Twoje nazwisko.”
We wtorek, 12 maja 2010 wywiesiłam na ścianie kirkutu w Korczynie tabliczki z nazwiskami jej żydowskich mieszkańców sprzed 1942 roku.
W poniedzialek, 23 sierpnia 2010, dostałam wiadomość od Eli.
W niedzielę, 19 września 2010, o godzinie 12.00 spotkałam się z Joy pod Empire State Building w Nowym Jorku.
Jak to się stało? Przypadkiem.
Zacznijmy od tego, że sam mój wyjazd do Korczyny był przypadkiem. Niepozorna wieś w pobliżu Krosna. Nigdy nie wpadłabym na to, by akurat tam pojechać w plener. Ale ktoś słyszał, że tam ładnie, ktoś polecił, ktoś kogoś znał, decyzja zapadła.
Jedziemy – pozornie to nie wydawało mi się zbyt interesujące miejsce do szukania inspiracji i natchnienia. Ot, góry, pola, lasy. Stare, wyświechtane motywy. Ale potem pomyślałam – Galicja. To może być dobry trop. Zaczęłam szukać żydowskich śladów Korczyny w internecie. Okazało się, że nie musiałam długo szukać. Moim oczom ukazały się zdjęcia zupełnie opuszczonego cmentarza. Ten cmentarz, zdawało mi się, jakbym gdzieś już widziała. Może w snach? Te zmurszczałe skrzydło drzwi wiszące z jednej strony bramy… coś we mnie drgnęło. W głowie zaświtała myśl – to nie przypadek. Potem znalazłam księgę pamięci – długa lista nazwisk, przy wielu z nich dopiski o funkcjach jakie pelnili w mieście, zawodach, koligacjach rodzinnych. Rabin, sprzedawca owoców, szklarz, stolarz, lekarz … Kuzynka, brat, żona, syn, matka piątki dzieci… Imiona i nazwiska układały się w historie, mówiły do mnie: byliśmy ludźmi, a dziś jesteśmy tylko ciągami liter, układamy się w słowa, które niedługo przestaną znaczyć cokolwiek. Nie ma kto o nas pamiętać.
Pomyślałam, że wspomnę każdego z osobna. Każde imię i każde nazwisko. Bo to wam się należy od nas, żyjących. Tyle mogę zrobić. I tak powstały tabliczki. Ręcznie pisane listy nazwisk.
Nie wiedziałam czy ktoś jeszcze o nich pamięta, nie wiedziałam jak długo przetrwają powieszone na ścianie korczyńskiego kirkutu, nie wiedziałam czy zmyje je deszcz, jak szybko wyblakną.
Kilka miesięcy później okazało się, że tabliczki przetrwały. Przypadkowo znalazła je Amerykanka, Joy, która podróżowała w tym czasie po Polsce, wracając do swoich rodzinnych stron, które jej pradziadkowie opuścili ponad 100 lat temu, udając się w długą podróż do Ameryki. Szczęśliwy przypadek? Dzięki tej decyzji o wyjeździe żyje dziś Joy. Większość korczyńskich Żydów została wymordowana. Może decyzja o emigracji z zapadłego, galicyjskiego miasteczka do Nowego Świata nie była przypadkiem, ale świadomym, mądrym wyborem? Jeżeli tak, to Joy może powiedzieć, że miała przypadkowo szczęście mieć mądrych dziadków.
Tabliczki stały pod ścianą, mokre, ale mimo ulewnych deszczów i powodzi, niektóre nazwiska były w dalszym ciągu czytelne. Joy znalazła tam również nazwiska dalszych krewnych, oraz nazwisko panieńskie jej praprababki. Ona jednak zmarła długo przed 1942 rokiem. Kolejny traf chciał, że Joy spotkała się później z Elą. To właśnie ona powiedziała Joy o mnie, a mnie o Joy.
– Joy chciałaby Cię poznać – powiedziała mi Ela.
– A gdzie mieszka Joy? wybieram się do Stanów we wrześniu. Może Joy mieszka gdzieś w okolicy Nowego Jorku? –zapytałam niezbyt przekonana. W końcu Stany są ogromne. Dlaczego miałaby mieszkać akurat w Nowym Jorku?
– Niesamowite! – Ella najwyraźniej również nie mogła nadziwić się tym zbiegom okoliczności – Joy mieszka w Nowym Jorku! –
Nasze spotkanie stało się więc właściwie koniecznością. Miało być klamrą zespalającą cały łańcuch przyczynowo-skutkowy wszelkich mniejszych i większych przypadków, które wydarzyły się po drodze. Nie wiem co oznaczało ono dla Joy. To ją trzeba by o to zapytać. Sądząc po reakcji – wciąż nie mogła wyjść ze zdziwienia nad całą sytuacją i jej skomplikowaną zbiegami okoliczności strukturą. Dla mnie to spotkanie było, poza swoją przypadkowością, zetknięciem się z czymś zupełnie nowym. Z zupełnie żywą, rozgorączkowaną wręcz pamięcią o przodkach. Z łapczywym poszukiwaniem każdego, najmniejszego nawet skrawka wspomnień, najsubtelniejszego śladu, powiewu wiatru, litery na nagrobku. Oni pamiętają. Ci, którym się udało. Potomkowie, którzy żyją dzisiaj na skutek różnych, innych niż te moje, dzisiejsze i takie trywialne, przypadków. Oni dzis żyją, bo ich rodzice, dziadkowie, pradziadkowie wyjechali z Europy przed Zagładą. Inni żyją, bo ich rodzicom czy dziadkom, udało się w porę uciec, jeszcze inni zawdzięczają życie sąsiadom, przyjaciołom, znajomościom. Oni żyją i póki żyją – będą pamiętać. Będą wracać pamięcią do swoich bliskich, których znali, oraz do tych, których nie znali, choć pewnie bardzo by chcieli.
Piszę o tym, bo gdy siedziałam z Joy w bibliotece Center of Jewish History w Nowym Jorku, podeszła do nas – w zasadzie przez przypadek – pani Estelle, była przewodnicząca Żydowskiego Towarzystwa Genealogicznego w Nowym Jorku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że ona również ma swoje korzenie rodzinne w Korczynie! Po raz kolejny historia tabliczek została opowiedziana wraz z historią naszego spotkania. Pani Estelle była bardzo zainteresowana moimi zdjęciami, ponieważ od lat 80., kiedy to ostatni raz byla w Korczynie, poszukiwala grobu swojego pradziadka. Zaczęła więc z wielkim zainteresowaniem studiować zdjęcia mojego autorstwa, wykonane na korczyńskim kirkucie…
– Gdybym tu znalazła zdjęcie nagrobka mojego dziadka, to wyściskałabym Cię natychmiast z radości! – powiedziała.
Nie wiem czy znalazła, musiałam ją bowiem opuścić by udać się na wykład. Natomiast bardzo poruszył mnie ten błysk w oku, ta nigdy niegasnąca nadzieja, która się w nią wlała, gdy usłyszała o zdjęciach… że może właśnie, że akurat przypadkowo to będzie to zdjęcie, że odnajdzie to miejsce, że zobaczy je chociaż na ekranie monitora. Czułam to, gdy powiększała te zdjęcia tak bardzo, jak tylko było to możliwe, usiłując odczytać porośnięte mchem, zamazane hebrajskie litery, układając je w słowa, odczytując ich znaczenie… Tak bardzo chciała znaleźć grób swojego pradziadka. Bo ten niepozorny nagrobek mógl być odnośnikiem dla całego jej życia, miał być tym korzeniem, z którego wyrosła, utwierdzeniem w przekonaniu, że stamtąd pochodzi, że gdzieś ta jej historia się zaczęła i gdzieś się skończyła.
Pamięć o przodkach nie zginie – póki żyją ich potomkowie. Potomkowie wracający do swoich korzeni, z drżącym sercem wertujący archiwa, szukający wytartych czasem imion na zmurszałych nagrobkach. Póki pani Estelle poszukuje macewy swojego dziadka, a Joy grobu swojej praprababki na korczyńskim kirkucie, póki wracają myślami do nich, zastanawiają się jacy byli, jak żyli, gdzie teraz są – oni nie umrą.
I można powiedzieć, że i one, i oni – są szczęściarzami. One – bo mają do czego wracać, bo mają punkt odniesienia. Oni – bo ma kto do nich wracać, bo nie wszystek umarli…
Teraz wiem, że to układa się po wielu latach w łańcuch przypadkowych zdarzeń i piszę te słowa z nadzieją, że może któryś z mieszkańców dawnej Korczyny lub jego potomek, którego nazwisko spłukuje deszcz na tabliczkach postawionych pod ścianą cmentarza, odnajdzie gdzieś daleko kogoś ze swoich nieznanych bliskich.
Nowy Jork, 4 października 2010