W ostatnim tygodniu meandry internetu wciągnęły mnie w pogłębione rozważania na temat asertywności i przyczyn dla których tak wielu ludzi ma problem z rozróżnianiem jej od agresji, czy braku kultury. Z tej okazji dzielę się z Wami urywkami moich stories, które zostały zdominowane przez dwa wątki (zerknijcie na kolejne skriny).
Pierwszy z nich to problem agresywnej i pozbawionej szacunku dla oponenta komunikacji (na przykładzie influencerów, ale to oczywiście dzieje się wszędzie, nie tylko w social mediach). Drugi z kolei dotyczył rodziców, którym wydaje się, że nauka asertywności jest równoznaczna z brakiem empatii i koniecznością „szczerego” wyrażania emocji w absolutnie każdej sytuacji (tutaj na przykładzie nietrafionego prezentu dla dziecka).
Ludzie zapominają bowiem o tym, że potrzeba przeżywania emocji nie musi być przy każdej okazji równoznaczna z impulsywnym działaniem pod ich wpływem. Zapominają też o tym, że często emocje nie wynikają bezpośrednio ze zdarzeń i nie zawsze odnoszą się do faktów – równie często ich przyczyną są nasze myśli i przekonania powstałe w skutek danej sytuacji (one z kolei często mają źródło w naszych doświadczeniach i powszechnych zniekształceniach poznawczych).
Asertywność natomiast nie oznacza mówienia innym co ślina na język przyniesie, ani szczerości do bólu. Asertywność to wyrażanie swojego zdania, mówienie o swoich emocjach, potrzebach i granicach z szacunkiem do innych bez agresji, ignorowania, poniżania czy lekceważenia. Asertywność to uznanie, że jest się tak samo ważnym, jak inni. Nie mniej i nie bardziej. Tymczasem odnoszę wrażenie, że perwersyjny zachwyt możliwością „wyrażania siebie” bez granic, bez konwenansów, bez patrzenia na cokolwiek prócz własnego ego – staje się nową patologią.
Dajcie znać w komentarzach czy macie podobne spostrzeżenia po lekturze skrinów i tekstu, czy zupełnie tego „nie czujecie”?