Chcę dziś przypomnieć fragment mojego tekstu sprzed dwóch lat, bo temat niestety jest dziś znów na czasie, bardziej nawet niż dotychczas. Wczorajsza (22.10.2020) decyzja Trybunału Konstytucyjnego zaostrzająca przepisy aborcyjne wywołała falę oburzenia.
Nie jeden raz byłam wyzywana od katotalibów (bo jestem za utrzymaniem dotychczasowego konsensusu, a nie liberalizacją prawa) przez środowiska pro-choice, i nie jeden raz byłam odsyłana do piekła przez zwolenników pro-life, gdy mówiłam im, że manipulują faktami w swoich infografikach (a niestety zdarza się to nierzadko). Mechanizm reakcji (niezależnie od strony barykady) jest w 90% taki, że z automatu po takiej uwadze zostaje się przypisanym do szufladki „wróg”. Dlatego ja już przywykłam, że jestem światopoglądowym wrogiem od lewa do prawa.
Wiem, że większość Polek nie jest za aborcją na życzenie, że protestują przeciwko zaostrzeniu aktualnej ustawy. Ja również nie jestem za jej zaostrzeniem. Dlaczego? Bo zdaję sobie sprawę, że nie mam monopolu na jedyny światopogląd. Bo ludzie wierzą w różne rzeczy. Bo są w życiu sytuacje tak trudne i etycznie niejednoznaczne, że nie mam prawa narzucać innym mojej wizji świata i religii, która sprawia, że postrzegam aborcję za zabicie drugiego człowieka. Nie w pełni jeszcze ukształtowanego, nie w pełni niezależnego i zdolnego do życia poza łonem matki, ale z całym swoim potencjałem rozwijającego się i żywego. Nie identyfikuję się z hasłem „Moje ciało – moja sprawa”, bo dla mnie tu nie chodzi tylko o ciało kobiety, ale również zależnego od niej człowieka w prenatalnej fazie rozwoju, w związku z czym nie jestem zwolenniczką aborcji na życzenie. Jest dla mnie dyskomfortem, że dopuszczalne jest abortowanie płodów z zespołem Downa, Turnera, z wieloma innymi lżejszymi dysfunkcjami, które jednakże nie dyskwalifikują z normalnego życia, a jedynie mogą je w różnym stopniu utrudniać (często trudno ocenić w jakim). Wiem o tym, że zdarzają się błędy w diagnostyce, że lekarze nie są w stanie przewidzieć wszystkiego, że rokowania nie zawsze się sprawdzają i niektóre dzieci są abortowane niepotrzebnie, nawet jeżeli są to przypadki rzadkie.
Mimo wszystko zdaję sobie również sprawę, że zdarzają się tak ciężkie sytuacje, tak nieodwracalnie uszkodzone płody, że każda decyzja pozostaje dla mnie etycznie niejednoznaczna. I w tej sytuacji czuję, że nie mam prawa nikomu niczego narzucać. „Zabawa w Pana Boga” czy to w przypadku aborcji czy eutanazji – taką możliwość daje nam współczesna medycyna. Ta sama medycyna, która daje nam diagnostykę prenatalną i pozwala ratować płody, które niegdyś nie dożyłyby porodu. Mity i uprzedzenia są po obu stronach tego sporu. Jedni twierdzą, że płody w łonie matki nie żyją, a ci którzy decydują się urodzić chore dziecko robią to z egoizmu. Drudzy mówią, że ci, którzy decydują się na aborcję chorego płodu to mordercy bez serca. I, że to okrutne, że „dzieci się rozczłonkowuje i wyciąga po kawałku, a one przecież (nawet jeśli są letalnie chore) mają prawo odejść w ramionach mamy”. Otóż większość aborcji w II trymestrze dokonuje się poprzez wywołanie przedwczesnego porodu, podczas którego najczęściej płód umiera. I teraz powstaje pytanie – czym różni się naturalny poród dziecka śmiertelnie chorego, które umiera niedługo po przyjściu na świat od porodu przedwczesnego? Tylko naszą ingerencją w naturalny porządek i tym, że poród większego dziecka będzie trudniejszy dla matki. Niestety efekt końcowy będzie taki sam – to konkretne dziecko umrze po urodzeniu. Kilka miesięcy wcześniej lub poźniej. Pozostawiam Wam to do przemyśleń. Ja nie będę oceniać tego rodzaju decyzji, bo uważam, że nie mam prawa. Kompromisy mają to do siebie, że tak naprawdę nie satysfakcjonują nikogo, ale czasem faktycznie są tym mniejszym złem, drogą środka. Natomiast zmienianie tak drażliwego prawa rękami Trybunału Konstytucyjnego pod dyktando mniejszości (zdecydowana większość Polaków była za utrzymaniem dotychczasowego konsensusu), w dobie pandemii – to woła o pomstę do nieba. I przyniesie efekt odwrotny do zamierzonego – w dłuższej perspektywie doprowadzi do liberalizacji przepisów. Dopóty, dopóki nie jesteśmy krajem wyznaniowym – mniejszość nie ma prawa narzucać swojej optyki większości. A teraz tak się stało. Prawo zostało zmienione podstępem, nie głosami większości.
2 komentarze
Myślę tak jak Ty. Czytam tabele na Twoim instagramie i smuci mnie ilość aborcji z powodu trisomii 21.
Jednocześnie nam takie dziewczyny, znam te bardzo młode, które by tego nie uniosły, dla których już sama ciąża (niechciana, za wczesna, z przemocy) to trauma. Znam też A, która postanowiła dać dziecku możliwość życia w jej łonie, aż ono samo umrze. Heroiczna decyzja, która nie wiem, czy byłaby możliwa bez wsparcia całej jej rodziny, wspaniałego męża i głębokiej wiary.
Znam kobiety matki dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną, w 90% samotne od chwili pojawienia sie dzieci. O wsparciu państwa mogą zapomnieć.
Ale wiesz, mnie wierzącą w tym wszystkim bardzo, ale to bardzo boli jedno…. Gdzie jest Kościół? Gdzie jest chrześcijańska postawa, która mówi, że prawdziwa miłość jest dawaniem wolności,tak jak Chrystus dawał ludziom pełną wolność przyjmowania Jego słów. Nikogo nigdy do niczego nie zmusił. I nie jeden Kramer, Żyłka, czy Ryś, którzy muszą mówić oplotkami, bo im znowu zamkną usta, tylko zmasowany głos kościoła głoszącego miłość i akceptację człowieka w jego słabości i biedzie.
Boli mnie to, bo bez tej miłości, te biedne dziewczyny pójdą do podziemia, albo gorzej, sproboja same poradzić sobie starym wieszakiem.
Nie można tak. Nie można ludzi pozbawiać prawa do decydowania zgodnie ze swoim sumieniem. A już na pewno nie chcę, żeby z sumienia wyręczali mnie politycy.
zgadzam się w 100%